bardziej irytującym i przykrym. Swą opowieść Gołąb Podróżnik zakończył słowami: - Maska długo nie chciała się zgodzić na pokazanie prawdziwej twarzy. Zgodziła się dopiero wtedy, kiedy przyrzekłem spojrzeć w Lustro Prawdy i odpowiedzieć na jedno pytanie. Brzmiało ono: "Co trzeba zrobić, aby być sobą?"... Najpierw jednak musiałem spojrzeć w Lustro Prawdy. Było to wielkie naczynie z wodą, bardzo podobne do twojego wulkanu, które ukazywało prawdziwe oblicze tego, kto w nie spojrzał. Nie ukrywam, iż zerknąłem w nie trochę niepewnie, ale zobaczyłem tylko siebie, zwykłego gołębia. Maska stała przy mnie i dłonią zburzyła wodę. Kiedy Lustro Prawdy wygładziło się, znowu zobaczyłem siebie, czyli trochę wystraszonego gołębia, takiego samego jak poprzednio. Wtedy zauważyłem też coś dziwnego. Bo choć Maska stała tuż przy mnie, nie widziałem w Lustrze Prawdy jej odbicia... - A co odpowiedziałeś napytanie Maski? - spytał Mały Książę głęboko poruszony opowieścią Gołębia Podróżnika. - Nie wiedziałem co trzeba robić, aby być sobą, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Odpowiedziałem jak umiałem: że wystarczy po prostu być sobą... - I wtedy Maska pokazała ci się bez maski? - Tak, i to było okropne. Pod maską była... pustka. Nie było nic - gołąb aż zadygotał, gdy o tym mówił. Milcząca dotąd Róża powiedziała cicho: - Nie wystarczy tylko być sobą. Trzeba chcieć tego i to umieć. Trzeba wciąż tworzyć siebie, aby być sobą... Ale najtrudniej robić to samotnie... Mały Książę chciał jeszcze zapytać, czy Gołąb Podróżnik zauważył, jaki cień miała Maska, lecz widząc https://wysokieszpilki.pl słońca. Gdy dotarli na miejsce, Smutna Dziewczyna usiadła na kamieniu, zaś Mały Książę usiadł na piasku naprzeciw niej, cały czas troskliwie trzymając w dłoniach Różę. - Bardzo pragnę być czyjąś "moją piękną" - powiedziała Smutna Dziewczyna patrząc w morze. Długo siedzieli w milczeniu. Później Mały Książę wstał, powoli podszedł do Smutnej Dziewczyny i położył rękę na jej ramieniu, po czym otarł Różą jej policzek i cicho odszedł. Wydawała mu się, że Smutna Dziewczyna stała się jakby mniej smutna. - Dlaczego ta planeta nosi nazwę Szczęśliwego Imienia? - spytał Mały Książę, kiedy odeszli już bardzo daleko od Smutnej Dziewczyny. Róża zamyśliła się. - Dokładnie nie wiem, ale odnalazłam w sobie pewną opowieść -odpowiedziała po chwili. - Czy chcesz powiedzieć, że znowu swoim pytaniem sprawiłem, że opadająca mgła odsłoniła w tobie coś nieznanego?
- Nie - odparła zdecydowanie. - Nienawidzi duchów przeszłości. Tak naprawdę Mark boi się duchów. Czegoś, czego nie ma. - Tylko jak mu to wytłumaczyć? Stary kamerdyner i młoda Australijka przez długą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - Ty go kochasz, Dominiku! - odkryła nagle Tammy. - Tak - wyznał z prostotą. - Zawsze służyłem u jego rodziny, tutaj jestem dopiero od miesiąca. Pamiętam Jego Wysokość, gdy był malutkim paniczem Markiem. Opieko¬wałem się nim. To ja wsadziłem go po raz pierwszy na kucyka, to ja towarzyszyłem mu na pogrzebie jego matki, to ja przyniosłem mu wiadomość o śmierci jego byłej na¬rzeczonej. A teraz znów muszę patrzeć, jak on cierpi, bo zakochał się w panience. Tammy spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby po¬stradał zmysły. Sprawdź Tammy nakarmiła Henry'ego, który natychmiast potem zasnął, i rozpakowała się, co zabrało jej całe dziesięć minut. Wzięła prysznic, włożyła świeże dżinsy i bluzeczkę i poszła się trochę rozejrzeć. Przydzielono jej całe skrzydło zamku, tak rozległe, że potrzebowała godziny, by zwiedzić zaledwie połowę. Potem lokaj w liberii przyniósł kanapki na srebrnej tacy. Tammy czuła się coraz dziwniej i coraz bardziej nie na miejscu. Ledwo zdążyła przełknąć jeden kęs, rozległo się pukanie do drzwi. Do komnaty wszedł książę Mark, ubrany z nie¬skazitelną elegancją. Ciemny, wieczorowy garnitur, śnież¬nobiała koszula, krawat w odcieniu królewskiego błękitu. Serce podskoczyło jej w piersi. - Co ty robisz? - Mark obrzucił tacę pełnym dezapro¬baty spojrzeniem. - A jak myślisz? - Tammy machnęła trzymaną w ręku kanapką. - Jem kolację. - Kolację jemy na dole. Zaraz siadamy do stołu. - Ja już zaczęłam jeść. Popatrzył na nią tak, jakby miał przed sobą przybysza z obcej planety. - Henry śpi, więc nie musisz się nim zajmować. Nie ma potrzeby, żebyś siedziała tu sama. - Chcę dalej żyć po swojemu. Tak, jak mi się podoba. - Czy ty nie rozumiesz, że swoimi kaprysami możesz sprawić komuś przykrość? Służba przygotowała wspaniałą kolację na twoją cześć. Nie pozwolę ci ich obrazić. To bardzo wartościowi ludzie, pozostali lojalni rodzinie pomimo skan¬dalicznego traktowania. Większość z nich służyła jeszcze u mojego wuja. Są uszczęśliwieni powrotem Henry'ego, doceniają twoją troskę o niego, chcą cię godnie powitać, a ty co? Stroisz fochy? Nie znalazła na to odpowiedzi. Bezradnie rozejrzała się dookoła. W olbrzymich lustrach ujrzała odbicie skromnie ubranej dziewczyny na królewskim łożu.