wznosiła się skalna ściana. Dotrzeć na plażę można było jedynie wąską ścieżką.

Właśnie skończył serię ćwiczeń na nogi, był skupiony i spięty. Patrzyła na napięte mięśnie jego ud. Od trzech tygodni, czyli kiedy usłyszał od szefowej, że może pomyślałby o emeryturze, ćwiczył ze zdwojonym wysiłkiem, rozpaczliwie walczył o odzyskanie dawnej formy. Najczęściej chodził tylko o lasce, bez kuli, choć momentami odrzucał i ją, tak jak wtedy, gdy zaczynał rehabilitację i miał chodzić o kuli. Ignorował ostrzeżenia lekarzy i zmuszał się do coraz większego wysiłku. Robił wielkie postępy, jednak w jego pojęciu wciąż niewystarczające. O1ivia nie mogła przestać się o niego martwić, świadoma, że ćwiczenia mają zmniejszyć stres. Sypiał niespokojnie. Jego człowiek w wydziale, Montoya, był pochłonięty pracą i rodziną. Nawet Kristi miała w głowie tylko własny ślub. – Co powiedziałbyś, gdybym cię zaprosiła na kolację? – zapytała. – Jest poniedziałek. – I właśnie to trzeba uczcić. Żachnął się, ale i uśmiechnął, wstając z atlasu. Otarł spoconą twarz ręcznikiem. – Chyba się nudzisz, skoro uważasz, że poniedziałek to okazja do świętowania. – Pomyślałam, że wyjście z domu dobrze ci zrobi. Uniósł pytająco jedną brew. Owszem, jest już po czterdziestce i odkąd go poznała, nieraz zaglądał śmierci w oczy, ale wciąż jeszcze kawa! przystojniaka z niego. Nadal traciła głowę, ilekroć się kochali, choć od wypadku dochodziło do tego, niestety, bardzo rzadko. Zastanawiała się przez chwilę, czy go nie uwieść tu i teraz, ale wiedziała, że będzie ją http://www.wszczepyzmetali.com.pl – Pomyślałam, że jesteś głodna. – Dlaczego mnie tu trzymasz? – Hm... mam kanapkę. Z masłem orzechowym. Wiem, nieodpowiednia na śniadanie, ale nie miałam czasu na coś innego. – Sięgam do torby i kątem oka widzę, jak O1ivia się podnosi. – Wypuść mnie. – Stoi twarzą do mnie, spogląda spoza krat, patrzy mi prosto w oczy. Jest spokojniejsza, niżbym tego chciała. Podnoszę głowę. – Nie sądzę. – Uważa mnie za idiotkę czy co? – Nie wniosę oskarżenia. Mówi poważnie. Jest zdesperowana. I dobrze. To mi się bardziej podoba. – Och, oczywiście, już ci wierzę – kpię. Idiotka. – Tyle pracy kosztowało mnie ściągnięcie cię tutaj i myślisz, że teraz, ot tak, wypuszczę cię? Chyba jesteś na to za mądra.

Bardzo chciał jej uwierzyć. Corrine masowała mu barki, usiłowała rozluźnić spięte mięśnie. – Co powiesz na drinka? – zaproponowała. – Przygotowałam makaron, te kokardki... – Farfalle. – Może, Z pesto i włoskimi kiełbaskami. – Prawdziwa z ciebie Irlandka, co? Roześmiała się. Sprawdź przystojny kolega z zajęć z literatury angielskiej. I to bardzo dobrze. Wystarczy, że będzie musiała znosić obecność chłopaka Lucy, Kurta Jonesa. Co za frajer! Ma trzydzieści lat, nie skończył nawet szkoły średniej, rzucił dziewczynę, z którą ma dziecko, i, jeśli wierzyć siostrze, w ogóle się nim nie interesował. A teraz chodzi z Lucy, która zawsze go broni. Pewnie dostarcza jej towar. Lucy coraz częściej przypalała i Bóg jeden wie, co jeszcze zażywała. Laney bardzo się tym martwiła. Odrobina marihuany to jedno, ale inne substancje to już poważniejsza sprawa. Nie szkodzi, jeśli Kurt dzisiaj się pojawi, Laney go oleje. Co ją obchodzi, co robi? Trawka, amfetamina, kokaina, prochy – ma wszystko. Oby Lucy go rzuciła. I to jak najszybciej. Zdenerwowana, postanowiła poćwiczyć, rozciągnąć mięśnie, od tylu godzin kurczone w