Po chwili Rainie ruszyła w kierunku domu. Sama.

Potem jednak była zdana już tylko na siebie. Nie jechała tam jako policjantka Lorraine Conner, ale po prostu Rainie. I powinna była to zrobić kilka dni temu. W salonie przygotowała jeszcze jedną niespodziankę, na wszelki wypadek. Potem zerknęła na zegarek. Danny miał zostać przewieziony o piątej. W ostatniej chwili Shep załatwił, żeby chłopca zbadano w pobliskim szpitalu psychiatrycznym. Nie miała zbyt dużo czasu. Rainie wyjechała swoim starym nissanem. Godzinę później siedziała naprzeciw Danny’ego O’Grady, którego chuda, mizerna twarz była niemal wiernym odbiciem jej własnej. – Danny – powiedziała cicho. – Już pora, żebyśmy pogadali. Nie wyszła, dopóki nie powiedział jej wszystkiego. Ciężkim krokiem Quincy szedł szpitalnymi korytarzami w stronę sali, której chciałby już nigdy nie oglądać. Po drodze do Dulles miał przesiadkę w Chicago, a cholerny samolot z Portland spóźnił się o czterdzieści pięć minut, więc musiał niemal biec do odprawy. Bał się, że nie zdąży na drugi samolot. Bał się, że utknie na dobre na lotnisku O’Hare. Bał się, że będzie musiał zadzwonić do Bethie i powiedzieć, że nie zdąży na to doniosłe wydarzenie, w życiu ich córki już ostatnie. Cha, cha, cha! Głowę miał nabitą myślami. Czuł się wykończony i jednocześnie podniecony, jakby jechał na miejsce zbrodni, i to jeszcze bardziej wyprowadzało go z równowagi. Kilka pielęgniarek powitało go skinięciem głowy. Rozpoznawał ich twarze, ale nie http://www.szkolarodzeniazelazna.com.pl/media/ być wytrwały. Mam być tolerancyjny wobec twojej huśtawki nastrojów, twoich humorów i skomplikowanej przeszłości. Mam być wszystkim, ale frustracja i złość... - Hej, ja sobie radzę z wieloma rzeczami... - Ja też! Każdy sobie z czymś radzi. Niestety, tobie się wydaje, że jesteś jedyną osobą, której wolno być małostkową. Ale coś ci powiem. W zeszłym miesiącu pochowałem córkę. Teraz moi koledzy po fachu obserwują jej grób. I chociaż się staram, nie mogę się skontaktować z moją byłą żoną. Jestem wściekły, Rainie. Jestem po prostu wkurzony! 100 - Cóż, to twój problem, Quincy. Naśladujesz mnie, chociaż oboje wiemy, że to ja powinnam naśladować ciebie. - Rainie, teraz nie mogę być dla ciebie ideałem.

Rainie wróciła z magnetofonem. Quincy odsunął słuchawkę od twarzy, żeby było lepiej słychać, podczas gdy ona wciskała klawisze, żeby zacząć nagrywanie. - On żyje - powiedział głos. - Jest dobrze ukryty przed wysłannikami agencji federalnej, trochę jęczy, ale z całą pewnością żyje. Quincy nie odpowiedział. Sprawdź – Już czas – oznajmił radośnie. Danny spojrzał na niego obojętnym wzrokiem. – Jedziemy na wycieczkę, panie Q’Grady. Starzy wysyłają cię do wariatkowa. – Wesołek roześmiał się ze swojego żartu. Danny zwinął się jeszcze ciaśniej na łóżku. Za plecami dowcipnisia pojawiło się dwóch mężczyzn. Byli ubrani w mundury i wydawali się Danny’emu znajomi. Trzymali kajdanki. Mury zakładu poprawczego opuszczało się ze spętanymi nogami. Opór nie miał już sensu. Tak czy inaczej zabiorą Danny’ego. Do wariatkowa. Paliło go w środku. Żałował, że nie ma nic ostrego. Wstał, jak mu kazano. Podniósł ręce. Młodszy mężczyzna najpierw skuł mu nogi. Nie zacisnął kajdanek zbyt mocno. Nie tak jak ostatnim razem. Wtedy wokół kostek zostały pręgi. Z wyrazu twarzy tego człowieka Danny wyczytał, że coś się zmieniło.