Santos słuchał tego z kamienną twarzą, choć słowa Hope raniły go do żywego. W tym, co mówiła, odnajdywał własne myśli, własne obawy.

- A więc tylko we dwoje mieszkacie w tym wielkim domu? - Klara huśtała w ramionach dziecko, które robiło się senne. Bryce sam nie wiedział, czemu widok tej dziewczyny usypiającej jego córeczkę tak go poruszył. Nie spodziewał się po Klarze podobnie czułych gestów. Właściwie niczego o niej wiedział, poza tym, że świetnie było się z nią kochać, bo każdym dotknięciem potrafiła doprowadzić do szaleństwa, - Bardzo piękne miejsce - zauważyła. - Wychowałeś się tutaj? - Tak, razem z siostrą. Hope mieszka teraz bliżej miasta. - Kto posadził te wszystkie śliczne kwiaty? Twoja żona? - Nie, mama. Nie mieszkałem tu z Dianą. - Z Dianą? - powtórzyła Klara. - Nie byłem żonaty, kiedy się spotkaliśmy. - Nie sądziłam, że jesteś - przyznała, a po chwili milczenia zapytała - Co się z nią stało? Na wspomnienie żony Bryce'a znów ogarnęło poczucie winy. Nie chciał o tym rozmawiać, a już na pewno nie z Klarą. Wydawało mu się, że w ten sposób jeszcze bardziej krzywdziłby Dianę. - Jeśli to zbyt bolesne, lepiej... - zaczęła Klara nieśmiało. - Bolesne, ale... - Postanowił udzielić zwięzłej informacji. - Zmarła po urodzeniu Karoliny. Ciąża miała ciężki przebieg. Z powodu cukrzycy i toksemii. Klara usłyszała gniew w jego głosie i zauważyła, ze był wzburzony. Pomyślała, że musiał bardzo kochać żonę. Jej utrata i konieczność samotnego wychowywania dziecka były zapewne ciężkim przeżyciem. - Skoro już o tym mówimy, wyjaśnijmy sobie od razu pewną sprawę - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Słucham. - Nie szukam zastępstwa. - A ja nie zamierzam nikogo zastępować - odrzekła Klara, myśląc o swojej pracy, która w jej oczach zmieniała świat na lepsze. - Chodzi mi tylko o Karolinę. Ktoś musi o nią dbać podczas mojej nieobecności. Dziecko potrzebuje matczynej opieki. Klara przeraziła się, słysząc te słowa. Opieka nad dzieckiem, owszem, ale zastępowanie matki? Nie czuła się do tego powołana, jednak nie mogła się teraz dekonspirować. - Dam sobie radę - zapewniła. http://www.szkolarodzeniazelazna.com.pl Służący podał mu kopertę. - Nie wiem, zapamiętałem tylko adres, milordzie. Lucien musiał dwa razy odczytać nazwisko, zanim zrozumiał. - Dostarcz inne przesyłki, Vincencie, a tą ja sam się zajmę. Chłopak włożył czapkę i popędził osiodłać wierzchowca. W Kilcairnie wezbrał gniew. Po chwili namysłu złamał woskową pieczęć, przebiegł wzrokiem zaproszenie, po czym zgniótł je z furią i wcisnął do kieszeni. Wpadł do domu i od razu popędził do sali balowej, w której trwały intensywne przygotowania. Stanąwszy w progu, ryknął: - Wszyscy precz! Alexandra popatrzyła na niego zaskoczona, próbując odgadnąć przyczynę wściekłości. - Co się stało, milordzie? W drugich drzwiach natychmiast zjawił się kamerdyner i zaczął wyganiać z sali służbę

Już otwierał usta, żeby rzucić złośliwą uwagę, ale powstrzymał go wyraz twarzy Alexandry. - Oczywiście, że będziesz miała - powiedział burkliwie. - Panna Gallant jest odpowiedzialna za twoje wprowadzenie do towarzystwa, więc ona również zajmie się sprawą kolorów i dekoracji. - Zerknął na ciotkę. - I zaaprobuje listę gości. Pani Delacroix poczerwieniała na twarzy. Sprawdź mogła teraz uwierzyć, że była taka naiwna. Zastanawiała się przez chwilę, co sobie o niej myślą inni pracownicy hrabiego i co mówią w swoim gronie. - Dobrze się czujesz? - zapytała Rose. Drgnęła. - Tak. - Całe szczęście, bo chyba bym zemdlała, gdybym musiała iść do Howardów bez ciebie. Alexandra usiadła obok niej. - Nie bój się, Rosę. Lord Kilcairn twierdzi, że to będzie skromne przyjęcie. Poza tym nikt się nie zdziwi, że jesteś trochę zdenerwowana. Jeśli znajdziesz się w kłopotliwej sytuacji, zerknij na mnie. Będę blisko i razem doskonale sobie poradzimy. Nie wyraziła na glos swoich obaw co do jednej bardzo ważnej kwestii: pani Fiony Delacroix. Hrabia obiecał, że się nią zajmie, ale jego uwagi zwykle rozdrażniały ciotkę,