- Henry Lee Lucas mordował przez trzynaście lat. John Wayne Gacy przez dziesięć. Pełno jest takich przypadków.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY Gloria czekała przy szkolnej szafce, którą dzieliła z Liz. Po raz trzeci spojrzała na zegarek. Dwadzieścia po dwunastej. Gdzie się podziewa Liz? Czekała na przyjaciółkę po drugiej lekcji, po trzeciej... Prawda, przerwy trwały krótko i bywało, że Liz nie miała czasu na chwilę rozmowy, szczególnie jeśli któraś z nauczycielek dawała jej jakieś polecenia, co zdarzało się dosyć często. Ale żeby nie pojawiła się w porze lunchu? Gloria rozejrzała się niespokojnie po korytarzu. To niepodobne do Liz, zazwyczaj punktualnej aż do przesady. Zwykle to ona się spóźniała. Co się stało? Obok przeszła dziewczyna, z którą Liz chodziła na trzecią lekcję. Gloria pobiegła za nią. - Widziałaś Liz? - rzuciła niespokojnie. - Liz Sweeney? - Kiedy Gloria przytaknęła, tamta pokręciła głową. - Nie, nie widziałam. Nie było jej w klasie. Gloria wróciła na swoje miejsce koło szafki. Musiało stać się coś złego. Matka już wie. Nie, to głupota, próbowała się uspokajać. Gdyby tak było, ona dowiedziałaby się o tym pierwsza, nie Liz. Liz widocznie źle się poczuła i poszła wcześniej do domu. Albo zachorowało któreś z rodzeństwa i matka potrzebowała jej pomocy. Kilka razy tak się już zdarzyło. Zamknęła szafkę i postanowiła zajrzeć do sekretariatu. Zapyta, czy czegoś nie wiedzą i jeśli Liz rzeczywiście poszła już do domu, po prostu zadzwoni do niej. - Dzień dobry, pani Anderson - przywitała sekretarkę, która siedząc za biurkiem, zajadała jogurt. Kobieta podniosła głowę, zrobiła dziwną minę. - Dzień dobry, Glorio. Co cię tu sprowadza? - Szukam Liz Sweeney. Widziała ją pani? - Rano. Potem już nie - bąknęła czerwona jak burak sekretarka. - Poszła wcześniej do domu? Źle się poczuła? - Nie... to znaczy... - Kobieta zakasłała, upiła łyk dietetycznej coli, ponownie zakasłała. - Sądzę, że... W tej samej chwili otworzyły się drzwi od gabinetu przełożonej. - Joyce, czy mogłabyś... - Na widok Glorii umilkła. - Dzień dobry, Glorio. O co chodzi? http://www.restauracjabracka.pl/media/ - Nie pamiętasz? Wcale się z nią nie umawiałeś. Od razu poszliście do łóżka. Bryce poczuł, jak się czerwieni, lecz wiedział, iż siostra miała rację. W Dianie nie interesowało go nic. Chciał tylko z nią sypiać. Może dlatego miał później takie wyrzuty sumienia. - Nieważne. Ożeniłem się z nią. Urodziła moje dziecko. - Wiem, wiem. Lecz nie przyczyniłeś się do jej śmierci. Bryce otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak w końcu się nie odezwał. Miał świadomość, że postępuje nierozsądnie, ale poszedł z Dianą do łóżka, zakładając, że następnego ranka po prostu ją pożegna i nie będzie kontynuował tej znajomości. Świadczyło to o braku uczuć, lecz było prawdą. Gdyby nie spędził z nią nocy, nie zaszłaby w ciążę, nie zachorowała i nie umarła. Jeśli zamierzała schwytać go w pułapkę, zapłaciła za to najwyższą cenę. Umierając, nienawidziła go nie za to, że zrujnował jej życie, lecz że jej nigdy nie kochał. - Nie słuchasz mnie, prawda? - zauważyła siostra. - Słucham. Wiem, że gdyby Diana żyła, dziś bylibyśmy rozwiedzeni. Nie chcę po raz drugi popełnić tego samego błędu - przyznał. - Masz dosyć małżeństwa i życia w ogóle? Bryce tylko się roześmiał. - Dobrze, że Chris tego nie słyszy - powiedziała. - Och, nie przejmuj się. Nic nie jest w stanie zmienić oddania twego męża wobec ciebie. - Bruce pocałował siostrę w czoło. - Tęsknimy za tobą - zapewniła, ściskając go za ramię. - Co rozwieje tę czarną chmurę, która zasnuła twoją duszę?

Odwróciła się do niego plecami i pozwoliła madame Charbonne dokończyć mierzenie. Nie chciała, żeby hrabia zorientował się, jakie robi na niej wrażenie. Już ona mu udzieli paru lekcji. Z całą powagą potraktuje jego żartobliwą propozycję. Lord Kilcairn wróci do szkoły. Musiał prawie przez godzinę znosić wdzięczenie się, chichoty i narzekania. W końcu doszedł do wniosku, że powinien zostać świętym. Wstał i przeciągnął się. - Wybaczcie na moment, panie. Sprawdź - Słucham? - Wiem o nieposłuszeństwie mojej córki. I nie jestem zachwycona. Santos odczuł niedowierzanie, potem zaskoczenie, wreszcie ulgę. Wszystkie te uczucia owładnęły nim w jednej chwili. Powoli odwrócił się do Hope. - Nie próbuj udawać głupiego ani zaprzeczać. Mam dowody. - Nie zamierzam zaprzeczać - odparł. - Cieszę się, że pani wie. - Doprawdy? - Uniosła lekko brwi. - Chcesz się ze mną zmierzyć? - Być może. Zaśmiała się ponownie. - Biedny chłopiec. Zdrowo zawróciła ci w głowie, prawda? Skądinąd wcale się nie dziwię. Santos zacisnął pięści. Nie chciał pytać, co to ma oznaczać. - Jak się pani dowiedziała? - Od Glorii, ma się rozumieć. Ona w końcu zawsze wszystko mi mówi. Myśli, że wyprowadzi mnie z równowagi. Kiedy się ze mną kłóci, potrafi wykrzyczeć wszystkie swoje sprawki. Wczoraj wieczorem było tak samo. Santos poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w głowę.