czynienia z takimi typkami.

wiedziała, czy chce być chroniona. Diaz upomniał się o swoje. Ona należała do niego, ale czy on należał do niej? A jeśli nawet, to jak, do cholery, to się stało? - Nie wiem nawet, czego chcesz - jęknęła, zatracając się w przyjemności. - Tego - wyszeptał niskim, chropawym głosem. - Ciebie. Wszystkiego. Wygięła się pod nim, spięła, czując nadchodzącą rozkosz. Diaz przytulił ją mocniej, nie zmylił wolnego, miarowego rytmu aż do chwili, gdy jęki Milli ucichły, jej palce przestały orać plecy mężczyzny, a nogi rozluźniły uchwyt na jego biodrach. Milla opadła na poduszki, zamykając oczy, jej mięśnie były wiotkie, czuła się spełniona. Diaz delikatnie pocałował ją w czoło, potem wycofał się, zakrył jej bezwładne ciało kołdrą i wyszedł z pokoju tak cicho, jak przedtem wszedł. Milla leżała bez ruchu, przysypiając i myśląc leniwie o tym, co właśnie się skończyło. Powinna wstać i umyć się, jak zwykle robiła po namiętnej nocy Ale była już taka śpiąca, a poza tym nie czuła w sobie... http://www.psychoterapeuci-katolicy.pl Był bezwzględny i pewny siebie, potrafił radzić sobie z wszelkimi pojawiającymi się na jego drodze przeszkodami. Kiedy zaczął odnosić poważniejsze sukcesy w biznesie, zainteresował się Poszukiwaczami - dziś był jednym z ich najbardziej sumiennych donatorów. Milla nie wiedziała, w jakim wieku jest True. Zapewne miał więcej niż trzydzieści pięć lat i mniej niż pięćdziesiąt pięć. Był przystojnym mężczyzną o twarzy opalonej na brąz przez teksańskie słońce. Wysoki, dobrze zbudowany, miał w sobie ten samczy magnetyzm, który przyciągał kobiety. Czasem przychodził na imprezy an43 74 z partnerką, ale równie często był sam. Tym razem na jego ramieniu

siły Rozpędzona woda szarpnęła mocno ciałem kobiety i martwy konar pękł niczym zapałka. Milla zniknęła pod powierzchnią. an43 281 Była już bardzo zmęczona, kopnięcia nóg straciły na sile, Sprawdź 13 Brigu McKenziem są prawdziwe. Cassidy, która z ręcznikiem i radiem szła na basen ścieżką za różaną altanką, omal nie upadła, gdy dotarły do niej słowa siostry. Zdołała jednak złapać równowagę. Przystanęła, żeby Angie i Felicity nie zauważyły jej. Jakie plotki? Wyglądało na to, że na temat Briga McKenziego codziennie pojawia się nowa. Felicity zaśmiała się złośliwie. - Lepiej, żeby były tego warte, bo jak twój tata dowie się, że masz zamiar uwieść jego pracownika... - Ej, chwileczkę. Źle mnie zrozumiałaś. To on mnie uwiedzie. Tylko jeszcze o tym nie wie. - A czego się spodziewasz? Ma mięśnie, ale nie ma szarych komórek. Cassidy nie mogła uwierzyć. O czym ta Angie myśli? Czy ona naprawdę ma zamiar to zrobić? Z Brigiem? Zrobiło jej się niedobrze, ale nie dlatego, że Brig był robotnikiem ojca. Dlatego, że ktoś chciał się nim zabawić, a on o tym nie wiedział. Może niepotrzebnie się przejmuje. Przecież był dla niej niemiły. Jednak myśl o tym, że on i Angie całują się, dotykają i czulą do siebie, przyprawiła ją o mdłości. - Kiedy? - spytała Felicity, pochylając się bardziej. - Niedługo. Felicity uśmiechnęła się chytrze. - Nie domyśli się, co go czeka. Cassidy wystarczyło to, co usłyszała. Głośno kaszląc, przeszła przez altankę. Miała wrażenie, że jej bose stopy łomoczą o kafelki. Rozmowa ucichła. Angie i Felicity wymieniły znaczące spojrzenia. - Czemu się tutaj kręcisz? - Angie uniosła szklankę i z niezadowoleniem spojrzała na roztapiające się kostki lodu. - A jak myślisz? Chciałam popływać. - Nie sądzisz, że najpierw powinnaś wziąć prysznic? - Angie lekko zmarszczyła nos, patrząc na brudną skórę siostry. - Nie. - Cassidy nie miała zamiaru dać się wciągnąć w kłótnię. Przynajmniej nie teraz, gdy w uszach pobrzmiewały jej słowa Angie. Felicity zmierzyła wzrokiem obcięte, postrzępione na brzegach dżinsy Cassidy, smugi kurzu na nogach, bluzkę w czerwono-białe pasy, która rozchylała się ukazując kostium kąpielowy. Cassidy omal nie spłonęła rumieńcem. Natura nie obdarzyła jej tak hojnie jak obie dziewczyny. Od paru lat czekała, aż urosną jej piersi. Zaczęły się wprawdzie zaokrąglać, ale nic więcej. - Uważaj - ostrzegła ją Felicity. - Stary biedny Willie się tutaj kręci, żeby sobie za darmo popatrzeć. - Mówiłam ci, że jest niegroźny. - Angie zamieszała napój. Felicity przewróciła oczami. - Jest dorosłym mężczyzną z mózgiem dziesięciolatka. Wątpię, czy to niegroźne. Cassidy nie martwiła się Williem. Zdjęła bluzkę i dżinsy, związała włosy w koński ogon i wskoczyła do wody. Nigdy nie lubiła Felicity Caldwell i nie rozumiała, co Angie widzi w tym rudzielcu. Felicity nie dorównywała Angie urodą, ale była córką sędziego Caldwella, dobrego przyjaciela ich ojca. Rex i Sędzia - któremu naprawdę było na imię Ira, ale wszyscy nazywali go Sędzią, razem grywali w golfa, razem polowali i razem pili. Znali się od zawsze, więc ich córki wychowywały się razem. W dodatku Felicity zakochała się w Derricku i świata poza nim nie widziała. Cassidy wynurzyła się z wody, otrząsnęła włosy i zaczęła pływać. Felicity i Angie już nie było. Poszły pewnie porozmawiać na osobności o swoich sprawach. Cóż. Cassidy nie chciała już myśleć o Brigu i Angie i o tym, co będą robili, jeśli siostra dopnie swego. A co mogłoby ją powstrzymać? Nic. O Brigu McKenziem krążyły legendy. Sama Cassidy słyszała parę. Jeśli wierzyć plotkom z miasta, Brig McKenzie wygrzał więcej łóżek niż wszystkie koce w Prosperity razem wzięte. Cassidy nie wiedziała, ile w tym jest prawdy. Sama jednak zauważyła, że Brig jest zniewalający, męski i wyniosły. Słyszała, że jest niebezpieczny, a jego mroczna przeszłość jakby to potwierdzała. Niektórym znudzonym kobietom imponowały pieniądze, inne szukały odrobiny dzikiej namiętności. Cassidy miała wrażenie, że Brig McKenzie świetnie nadawał się do tej roli. Przeszły ją dreszcze, które nie miały nic wspólnego z temperaturą. Zła na siebie, zaczęła mocniej uderzać wodę rękami. Przepływała każdą długość basenu tak, jakby chciała pobić rekord. W końcu dotknęła brzegu i na wpół wynurzyła się z wody, usiłując złapać oddech. Wtedy go zobaczyła. Na krawędzi kamiennego kwietnika, z którego wyłaniała się głęboka czerwień i biel petunii, siedział Brig. Kolorowe kwiaty mocno odcinały się na tle jego brudnej, opalonej skóry i twardych mięśni. Przyglądał się jej uważnie. Po wielu godzinach pracy jego ubranie było brudne. Miał na sobie dżinsy i koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami i rozpiętymi guzikami. Chciała zniknąć. Zapaść się pod ziemię. Ukryć się przed drwiącymi błękitnymi oczami. - Pomyślałem, że może chcesz wiedzieć, jak tam twój koń - rzucił. Jęknęła cicho. Serce łomotało jej jak oszalałe, ale wyszła z basenu z taką godnością, na jaką mogła się zdobyć. Stanęła przed nim, ociekająca wodą. 14 - Daj mi się najpierw wytrzeć. Wzruszył ramionami i patrzył jak dziewczyna idzie na koniec basenu. Wytarła się, założyła bluzkę, przewiązała tasiemki pod drobnymi piersiami i włożyła brudne dżinsy. Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że Cassidy dumnie zadziera głowę, jakby miała do czynienia z wrogiem. Zastanawiał się, czy o nim słyszała, ale doszedł do wniosku, że nic go to nie obchodzi. Czekał, aż się odwróci. Miała niesamowicie długie nogi i była wyższa od swojej siostry, która z kolei miała bardziej kobiece kształty. Wyglądała dumnie jak paw, który nie ma zamiaru ustąpić. - Ujeździłeś konia? - spytała, podchodząc do niego. Zmęczyła się pływaniem i miała zarumienioną od wysiłku twarz. Piegi, które zdobiły jej nos, teraz były prawie niewidoczne. Zamykała duże oczy koloru złotej whisky, żeby strząsnąć z rzęs krople wody. - Niezupełnie. Trzeba się przy nim nieźle naharować. - Przecież mija tydzień... - Pięć dni - poprawił ją Brig. - Zajmie mi to o wiele więcej. - Dlaczego? Nie wiesz, jak go złamać? Przyglądała się, jak jego zarośniętą twarz leniwie wykrzywia sarkastyczny uśmiech. - Nieraz potrzeba czasu. - Przeszył ją wzrokiem. - Nie można się śpieszyć, jeżeli chce się coś zrobić dobrze. Ścisnęło ją w żołądku. Oczami wyobraźni zobaczyła Briga niespiesznie kochającego się z Angie, która się wiła, rozpaczliwie go pragnąc. Cassidy z trudem przełknęła ślinę, a potem odkaszlnęła. - Wydaje mi się, że wiesz, co robisz... - Wiem. - Więc możesz zrobić to szybciej. - A goni mnie coś? - Odchylił się nieco do tyłu i zmrużył oczy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Lato... Lato się prawie kończy. Chcę spędzić tyle czasu... - Mówiła jak rozkapryszona, zepsuta, bogata dziewczyna, która nie może się doczekać, żeby postawić na swoim. - Po prostu chciałabym pojeździć, to wszystko. - Przecież twój ojciec ma inne konie. Całe mnóstwo. - Ale ten jest wyjątkowy. - Dlaczego? Znowu poczuła się jak głupia smarkula, ale nie było sensu go okłamywać. Podejrzewała, że chłopak rozpozna, że kłamie. - Tata wiedział, że szaleję za końmi i chciał mi jednego podarować. Wyjątkowego. Więc pozwolił mi wybrać klacz i ogiera na jego rodziców. To był prezent na moje trzynaste urodziny. Brig prychnął i pokiwał głową, jakby nie był w stanie zrozumieć bogatych ludzi. - Wybrałam najmądrzejszą klacz i najdzikszego ogiera. - Więc to wszystko tłumaczy. - Rzucił jej drwiące spojrzenie i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. - Nie mów mi, że stary pozwolił ci patrzeć, jak konie biorą się do roboty. - To nic wielkiego - skłamała. Przypomniała sobie, jak podniecony ogier, czując zapach klaczy w rui, staranował swój boks, ugryzł ją w kark i wspiął się na nią. To był dziki, zwierzęcy, brutalny seks. Cassidy odkaszlnęła. - Hodujemy tu konie. Cały czas się to dzieje. - I ty się przyglądasz? - Zapalił papierosa i wypuścił dym. - Czasami. - Jezu! - Zaciągnął się, wstał i popatrzył na piaszczystą drogę, która wiła się między drzewami i wokół domu. - Trzymaj się z daleka od Remmingtona jeszcze przez tydzień. Do tego czasu będzie gotów. - Nie chcę, żebyś złamał w nim ducha. - Co? - Brig odwrócił się i kątem ust wypuścił mgiełkę dymu. - Nie zrób z niego potulnego kucyka, dobra? Nie bez powodu wybrałam jego rodziców. Mam to, co chciałam. Więc nie schrzań tego. Nie chcę mieć kuca na pokaz. Usłyszała, że Brig klnie pod nosem. Zniknął za rogiem domu. Sunny McKenzie zamknęła oczy, opuszką palca dotknęła linii wielkiej kobiecej dłoni i lekko zadrżała. Nic nie mogła wyczytać z mięsistych rąk Belvy Cunningham, bo kobieta była ciężko chora. - Po prostu mi powiedz, czy nam się uda. - Belva wyrwała Sunny z zamyślenia. - Muszę wiedzieć, czy w tym roku stado... - Ćśś... - Sunny zmarszczyła czoło, ale nie z powodu stada, którym tak martwiła się Belva. Nie... Czuła coś innego. - Będziesz miała gości... z daleka. Jeden mówi z akcentem. - To Rosie i jej nowy mąż, Juan. Jest Meksykaninem. Ona zawsze była dzika. Nigdy nie umiałam jej poskromić. Poznała Juana w Juarez, związała się z nim i przywiozła go do Stanów. Mieszkają w Los Angeles, ale zamierzają się tu przeprowadzić. - Przywiozą ze sobą kłopoty. - Sunny poczuła chłód na kręgosłupie. - Kłopoty? - Słowo zawisło w powietrzu. - Jakie kłopoty? Och, Boże, chyba nie dziecko... 15 - Nie, chodzi o coś innego. - Sunny skupiła się. - Mają jakieś kłopoty z prawem. - O nie, Juan pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Wiesz, z rodziny bogatych Meksykanów. Na szczęście. Ale ojciec Rosie wcale nie jest zadowolony, że wyszła za brudasa. Carl tak ich wszystkich nazywa. Musiałam z nim walczyć, żeby tego nie robił. Juan to dobry chłopak. Odwieczne uprzedzenia. Sunny zbyt dobrze wiedziała, jak rodzą się i panują w miasteczku wielkości Prosperity. Wiele razy zastanawiała się, dlaczego nie wyjechała z tej prowincjonalnej dziury, choć w głębi duszy wiedziała. Nie okłamywała się. Została z powodu mężczyzny, który był dla niej dobry i miły. Skupiła się na wrażeniach, które odebrała z ciepłej ręki Belvy. - Ścigają ich. Mężczyźni w mundurach i z bronią... Rząd. - O Boże - wyszeptała Belva, gdy Sunny otworzyła oczy. Korpulentna kobieta z trudem przełknęła ślinę. Zmarszczyła brwi. Po jej twarzy spływał pot. - Chyba nie myśli pani, że oni uciekają i że do naszych drzwi zapuka szeryf. - Przykro mi, ale nie potrafię pani powiedzieć. Proszę spytać Rosie, gdy zadzwoni. - Oczywiście. Z tą dziewczyną zawsze były kłopoty. Jeżeli wpakowała się w tarapaty, ojciec żywcem obedrze ją ze skóry. A o zwierzętach nic pani nie wie? - Nie. - A co z prostatą Carla? - Też nie wiem. Gdybym mogła go dotknąć albo z nim porozmawiać... - O Boże, nie. Gdyby Carl wiedział, że pieniądze na życie wydaję na wróżby, chyba by mnie zabił. Przykro mi to mówić, bo pani wie, że ja w to wierzę, ale w mieście są ludzie, którzy twierdzą, że jest pani oszustką. Carl też tak uważa. Byłabym więc wdzięczna, gdyby się nie rozniosło, że byłam u pani. Sunny uśmiechnęła się. Podobne słowa słyszała z ust większości klientów. Między innymi od Carla Cunninghama. To właśnie Sunny poradziła mu, żeby poszedł do lekarza, bo zobaczyła nad jego organami ciemną plamę, która mogła się powiększać. Ale Belva nigdy się nie dowie, dlaczego zeszłej wiosny jej mąż po raz pierwszy od trzydziestu lat zdecydował się iść do lekarza. Belva sięgnęła do torebki i zostawiła na stole dwudziestodolarowy banknot. - Zadzwonię do pani. - Jej szerokie biodra ledwie zmieściły się w drzwiach starego baraku. Choć była otyła, radziła sobie z prowadzeniem gospodarstwa. Jej mąż pracował u Reksa Buchanana. Po charczącym, dwutonowym fordzie Belvy został niebieski obłok spalin i kurzu. Samochód zniknął za rozłożystymi dębami i jodłami, które odgradzały porośnięty kawałek ziemi od drogi stanowej. Sunny spędziła tutaj większość dorosłego życia i nie chciała się przeprowadzić, chociaż stary barak był zbyt mały dla jej rodziny. Na początku miała wielkie marzenia. Wychowała się na piaszczystym ranczu za miastem. Jej ojciec, Isaac Roshak, zarabiał tak niewiele, że ledwie starczało na życie. Jej piękna matka, Lily, półkrwi Indianka Cherokee, cierpiała zniewagi ze strony małej społeczności. Isaac poślubił Lily z powodu jej nieziemskiej, egzotycznej urody, ale nigdy jej nie szanował, a gdy sobie podpił, często nazywał ją suką, a potem ciągnął do sypialni i zamykał drzwi. Zza cienkiej dykty dochodziły krzyki, jęki i odgłosy rozkoszy albo bólu, których Sunny, ich jedyne dziecko, po-twornie się bała. Gdy skończyła trzy lata, Sunny zaczęła mieć wizje i sny, które najczęściej się sprawdzały. O nadprzyrodzonym darze wiedziała tylko jej matka. Nie powiedziała o tym mężowi. - Musisz zachować w tajemnicy to, co widzisz - pouczyła córeczkę Lily. - Ale tatuś... - Tylko cię wykorzysta, kochanie. Zrobi z ciebie widowisko, będzie ci kazał mówić do obcych za pieniądze. - Lily uśmiechnęła się wtedy smutno. Radość nigdy nie gościła na jej twarzy. - Niektóre rzeczy musisz zachować w sercu. - Masz tajemnice? - spytała Sunny matkę. - Kilka. Małe, ale nie zawracaj sobie tym głowy. Później Sunny odkryła sekrety matki. Okazało się, że rzeczywiście nie było to nic wielkiego. Isaac zawsze chciał mieć syna, a Lily delikatnie mu odmawiała. Nie mieli więcej dzieci. Tylko Sunny. Isaac był przekonany, że jego żona stała się bezpłodna, a Lily pozwalała mu wierzyć, że nie może zajść w ciążę. Ich kłótnie stawały się coraz gwałtowniejsze. Często oskarżał żonę o to, że nie jest kobietą i nazywał ją starą spróchniałą Indianką. Dla niego bezużyteczną. Chciał mieć synów, i to wielu, którzy pomagaliby mu na ranczu. Gdyby nie to, że był bogobojnym katolikiem, rozwiódłby się z nią natychmiast, jak tylko znalazłby prawdziwą kobietę, która urodziłaby mu chłopców i patrzyłaby na niego z uwielbieniem. Lily nie urodziła Isaakowi syna. W szafce z kosmetykami, pilnikiem do paznokci i innymi kobiecymi drobiazgami Lily trzymała kilka fiolek i butelek z ziołami, proszkami i lekarstwami, z których sporządzała śmierdzący napój, który często piła. Przez jeden dzień było jej niedobrze, a potem dostawała okres. Dużo później Sunny domyśliła się, że to, co piła matka, zabezpieczało ją przed ciążą. Isaac spędzał coraz więcej czasu w mieście, pijąc i łajdacząc się. Wracał do domu pijany i przechwalał się swoimi 16 podbojami. Mówił, że porządne białe kobiety cieszą się, że idą z nim do łóżka i nie leżą sztywno jak boskie figury. Potem zaczynał wrzeszczeć, aż w końcu zaciągał żonę do sypialni albo rzucał na kanapę. Gdy wracał, w małym domu zawsze panowała ciężka atmosfera. Ale tylko raz posunął się do tego, że pobił córkę. Miała wtedy pięć lat i przez nieuwagę rozlała wiadro mleka, które miało być odstawione na śmietanę. Sunny goniła kota, potknęła się i wpadła na odrapany stary stół, na którym stało naczynie. Chciała złapać wiadro, ale nie zdążyła. Mleko, niczym fala oceanu, wylało się z chlupotem na porysowane linoleum i rozlało się na wszystkie strony. Ojciec palił papierosa w pokoju stołowym i czytał magazyn łowiecki. Usłyszał hałas i jęk dziecka. Był w paskudnym nastroju, bo zdechła mu krowa. Zaklął, gdy zobaczył bałagan na podłodze. - Ty mała fujaro! Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz? - Przepraszam, tatusiu. - Przepraszanie nic nie zmieni. Pieniądze za masło i śmietanę przepadły! Na Boga, sprzątaj to! - wrzeszczał, wyciągając butelkę whisky, którą trzymał w kredensie nad zlewem. Na twarzy miał czerwone plamy. Wyrzucił papierosa do zlewu i nalał alkoholu do szklanki. Malutka Sunny wzięła szmatę, ale tylko rozmazała mleko po podłodze. - Do diabła, dziewucho, jesteś taka sama jak twoja matka. To przez tą indiańską krew, która w tobie płynie. - Poszedł na ganek i wziął mopa. - Zacznij od nowa. - Rzucił szczotkę w jej stronę. Ledwie złapała drewniany kij małymi paluszkami. - I zrób to porządnie. Nieźle mnie dzisiaj kosztowałaś. Sunny cała się trzęsła. Potarła mopem podłogę, ale szczotka była sucha i mleko rozmazywało się, spływało pod stół i między stare porysowane klepki. - Czy ty nic nie umiesz? - wrzasnął Isaac, klnąc na głupotę córki. - Tatusiu, staram się. - Łzy popłynęły jej po policzkach. - Więc staraj się bardziej! - Opróżnił szklankę bursztynowego płynu. Na jego twarzy malowała się czysta nienawiść. - Nie powinienem był się z nią żenić. Ale była w ciąży i myślałem, że będziesz chłopcem. - Jego usta wykrzywiły się w grymasie. - A ty jesteś dziewczyną i w dodatku niezdarą. Podłogi nawet nie umiesz zetrzeć! Lepiej się tego naucz, Sunny, bo tylko do tego się nadajesz. Babska robota. Dla Indianki. Jezu, ale ja byłem głupi, że się z nią ożeniłem! - Wlał w siebie resztę wódki, a Sunny zagryzła wargi, żeby powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu. Ojciec nigdy nie zwracał się do niej tak surowo. Wiele razy przeklinał swoją żonę za to, że była taka piękna, że zaciągnęła go do ołtarza, że okazała się bezpłodna i nie mieli więcej dzieci. Sunny słyszała ich kłótnie. Ojciec przysięgał, że matka chciała tego jeszcze przed ślubem, a Lily krzyczała, że ją zgwałcił i ożenił się z nią tylko dlatego, żeby jej ojcu nie pękło serce. Kłótnie były straszne i gwałtowne. Sunny kuliła się w łóżeczku i zatykała uszy rączkami. Czuła się tak, jakby to ona była przyczyną wszystkich nieszczęść w domu. Ojciec jej nie chciał, a matka, chociaż kochała córkę, była zmuszona żyć z mężczyzną, do którego czuła wstręt. Sunny z trudem przełknęła ślinę, bo zaschło jej w gardle. Jeszcze raz przesunęła mopem, a ojciec, widząc jej daremne wysiłki, zaczął się śmiać złośliwie, jak zawsze, gdy mama mu się sprzeciwiała. - Jesteś do niczego. - Pokiwał głową. Kot zeskoczył z parapetu i zaczął rozmazywać mleczną rzekę. Isaac zaklął po nosem i z całej siły kopnął kota. - Nie! - krzyknęła Sunny. Kociak, miaucząc rozpaczliwie, poleciał nad stołem i uderzył o ścianę. Piszcząc i jęcząc opadał za furkoczącą lodówkę. Isaac odwrócił się do córki, która rzuciła szczotkę i chciała dobiec do zwierzaka. - Dokąd się wybierasz? - Kiciuś... Złapał ją za kołnierzyk sukienki. - Nic mu nie będzie - warknął. Jego oddech był gorący od whisky i dymu. - Rób, co ci kazałem i sprzątnij ten bałagan albo cię zleję, słyszysz? - Nie! - krzyknęła, a on uśmiechnął się. Sunny usiłowała się wyrwać, ale jej bose stopy ślizgały się na mokrym linoleum. Ojciec jej nie puszczał. Trzymając ją za kołnierz, powoli zaczął odpinać pasek. - Nie, tato, nie! - krzyczała Sunny. - Czas, żebyś się dowiedziała, gdzie jest twoje miejsce. Odwróć się! Drżała. Do oczu napłynęły jej łzy. - Proszę, nie... - Wierz mi, dziewczyno, to będzie mnie bolało bardziej niż ciebie. Wyciągnął pasek ze spodni. Sunny zauważyła w jego ciemnych oczach złe błyski. Pod wąsami zebrała mu się ślina. Nagle... Sunny zobaczyła, że ojciec upada na ziemię, trzymając się za klatkę piersiową wywracając oczami. Jego skóra posiniała. Nad nim stała matka. Nie kwapiła się, żeby sięgnąć po telefon, chociaż Isaac nie mógł złapać oddechu. Przeklinał ją i krzyczał, żeby wezwała pogotowie. Widzenie było tak realne, że Sunny przypomniała sobie, gdzie jest, gdy poczuła uderzenie pasa. Krzyknęła głośno i wizja zniknęła w przypływie bólu. Ugięły się pod 17 nią kolana, ale ojciec postawił ją na nogi. - Nie bij mnie! Znowu dostała pasem. Poczuła potworny ból. - Tatusiu, nie! - Szlochała i błagała, ale nie chciał jej puścić. - Nareszcie oberwiesz! Podniósł prawą rękę, ale zamarła w powietrzu, bo otworzyły się szklane drzwi. Jego dłoń głucho uderzyła o ścianę. Do domu wpadła Lily z wiadrem fasoli z ogrodu w jednej ręce i nożem rzeźniczym w drugiej. Była wściekła. Ciemne oczy błyszczały ze złości. - Puść ją. - Lily ledwie poruszyła wargami. Nozdrza drżały jej od tłumionej furii. Isaac prychnął. - Nie będziesz mi grozić, Indianko. - Puść ją. - Lily zacisnęła usta. Wpatrywała się w niego z taką nienawiścią, że Sunny była przerażona zachowaniem obojga rodziców, chociaż to ojciec cały czas trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. - Ona mnie nie słucha. Uczę ją posłuszeństwa. - A ja cię tak nauczę, że już nigdy nie zrobisz jej krzywdy. Roześmiał się, ale nieco rozluźnił uścisk. Sunny odwróciła się. Mogła swobodnie poruszać nogami. Wywinęła się ojcu z rąk, ale poślizgnęła się i upadła twarzą na lepką podłogę. Isaac wyładował złość na żonie. - Zapłacisz mi za to, Indianko. - To, jak mnie traktujesz nie ma nic wspólnego z nią. - Wiadro wyślizgnęło się Lily z rąk. Długa błękitna fasola rozsypała się po brudnej podłodze. Ciemne palce matki ściskały nóż. - Zabiję cię. - Usta ojca wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu. - I co ona wtedy zrobi, co? - Wskazał kciukiem na córkę. - Będzie musiała zająć się tym, co ty, prawda? Odwalać brudną robotę. Ja się ożenię z miłą białą kobietą. Młodą, która będzie robić to, co jej każę i urodzi mi synów, a twój dzieciak będzie naszym małym niewolnikiem. Lily chwyciła nóż obiema rękami, zaciskając długie palce na kościanej rękojeści. Patrzyła na niego zimnym wzrokiem. Zaczęła powtarzać indiańskie słowa, których Sunny nie rozumiała. Z twarzy Isaaka zniknął głupkowaty uśmiech. Cofnął się o krok i upuścił pasek. Sprzączka uderzyła o podłogę. Dziwna litania trwała. Sunny wyciągnęła rękę i podniosła wstrętny stary pasek. - Nie rzucaj na mnie swoich indiańskich przekleństw - wymamrotał Isaac, odsuwając się od żony. Potknął się o krzesło. Słowa płynęły dalej. Były ciche i łagodne. Toczyły się jak głaz ze wzgórza. - Na miłość boską! Kobieto, co ty mi robisz? Isaakiem szarpnęło do tyłu, jakby pchnęła go niewidzialna siła. Zachwiał się na nogach. Jęknął przeraźliwie i złapał się za klatkę piersiową. - O Boże - wyszeptał. - Słodki Jezu, ona zwariowała. Ratuj mnie. - Kolana ugięły się pod nim i upadł na zalaną mlekiem podłogę. Miał siną twarz. Trzymał się za serce. - Zadzwoń po pogotowie! - wystękał, ale Lily, nie przerywając litanii, cofnęła się o krok. Bosymi stopami rozdeptała fasolę. Trzymała w górze nóż i zawodziła rytmicznie. - Sunny, pomóż mi! - krzyknął Isaac. - Cholera, pomóż mi! Nie mogła tak stać i patrzeć jak ojciec umiera. Podbiegła do telefonu i wykręciła numer. - Mój tatuś umiera - krzyknęła do słuchawki. - Proszę! Pomóżcie nam! - szlochała tak, że ledwie można było ją zrozumieć. - Mój tatuś umiera! Lily nie zrobiła nic, żeby ją powstrzymać, ale też nie pomogła jej. Przyglądała się walczącemu o życie mężowi. - Przeklęłaś mnie! Gdy przyjechała czerwona karetka na sygnale z ochotnikami ze straży pożarnej, Isaac już nie żył. Reanimacja nic nie pomogła. - Miał słabe serce - powiedziała spokojnie Lily, nawet nie udając żalu. Mocno przytulała Sunny. - Ale dzisiaj bardzo się zdenerwował. Stracił krowę i cielaka. Wrócił do domu i wściekł się na Sunny, bo rozlała mleko. Byłam w ogrodzie i zbierałam fasolę, kiedy dostał ataku. Zadzwoniłyśmy natychmiast po pogotowie. Nie dało się go uratować. - Tak było? - spytał Sunny wysoki, szczupły mężczyzna, który palił papierosa. Zapłakana dziewczynka pokiwała głową, choć wiedziała, że to kłamstwo. Myślała, że za karę padnie trupem albo Bóg uczyni ją niemową. Skłamała, bo inaczej matka poszłaby do więzienia, a ona zostałaby sama. Lily nie zmieniła swojej wersji. Trzy dni później Isaac Roshak został pochowany w grobowcu rodzinnym. Sunny nigdy nie zapomniała, Jaką moc miała jej matka. Od tego czasu z szacunkiem traktowała fiolki z proszkiem w szafce matki, swoje wizje i indiańsko-cygańskie pochodzenie. Nie miała wątpliwości, że to matka zabiła ojca. Tak, jakby wbiła magiczny nóż w jego serce. Teraz, czterdzieści lat później, Sunny stała w dusznym baraku, w który można było oddychać jedynie dzięki małemu wiatrakowi. Patrzyła przez okno, jak rozgrzane powietrze drży na tle jodeł. Serce Sunny zaczęto bić