- Tak?

Nie mogła znaleźć kapci, na szczęście szlafrok leżał w nogach łóżka. Włożyła go pospiesznie. - Weź smycz. Terier popędził do toaletki, wskoczył na krzesło, ściągnął na podłogę plecioną skórzaną smycz i przyniósł ją pani. Alexandra przypięła ją do obroży, wzięła do ręki świecę i ruszyła na bosaka do drzwi. Na szczęście zamek i zawiasy były dobrze naoliwione. Szekspir pociągnął ją przez cichy korytarz oblany blaskiem księżyca. - Cii - upomniała psa szeptem. Gdy zeszła do holu, stary zegar wybił kwadrans. Za piętnaście trzecia. Frontowe drzwi otworzyły się bezszelestnie. Alexandra zadrżała, kiedy chłodne nocne powietrze owiało jej gołe nogi. Wypuściła psa do niewielkiego ogrodu, który przylegał do domu. - Pospiesz się, Szekspirze. Jest zimno. - Już próbuje pani uciec? Odwróciła się gwałtownie. Krzyk uwiązł jej w gardle. Przy furtce stał lord Kilcairn. - Milordzie! Gdyby nie blask świecy, w ogóle by go nie dostrzegła. Od stóp do głów był ubrany na czarno. Kiedy się poruszył, błysnął śnieżnobiały fular. - Dobry wieczór, panno Gallant. Albo raczej dzień dobry. - Przepraszam - powiedziała, drżąc nie tylko z zimna. - Zapomniałam wyprowadzić http://www.psychologiareligii.pl/media/ zachował uśmiech na twarzy. - Po prostu muszę zamienić z tobą słowo. Robert rzucił maskę na podłogę. - Nie chcę z tobą rozmawiać. No tak, koniec z uprzejmością. Zagrodził przyjacielowi drogę. - Jeśli będziesz się wzbraniał, najpierw zbiję cię do nieprzytomności, a później i tak porozmawiamy. Czy to jasne? Wicehrabia spiorunował go wzrokiem i odłożył broń. - Wyjdźmy na zewnątrz. Lucien zaczekał, aż Robert weźmie swoje rzeczy, i podążył za nim ku schodom. Przyjaciela najwyraźniej coś gryzło. Choć jego gniew nie robił na nim takiego wrażenia jak gniew Alexandry, jednakowoż go martwił. Odkąd zbudziło się w nim sumienie, dochodziło do głosu w dowolnym momencie, nawet niedogodnym.

- Co mianowicie? - zapytał ostro, rozzłoszczony, że przyłapała go na rozmyślaniach. Przysiadła na stopniu obok niego. - Lubiłam spoglądać na rzekę i rozmyślać. – Zaśmiała się cicho. - Zabawne, jak pewne rzeczy się zmieniają, a inne pozostają zawsze takie same. Nie wiedział, co ma o niej sądzić. Jakim sposobem zaledwie w ciągu trzech miesięcy zdołała poznać go tak dobrze? Czasami miał wrażenie, że Lily czyta w jego myślach jak w otwartej książce. Odwrócił się ku niej gwałtownie, gotów wszcząć awanturę. - Dlaczego jesteś dla mnie taka miła? Sprawdź wypowiedziała więcej niż dwa słowa. - A teraz pani, panno Gallant, s'il vous plait. - Ja? O, nie, nie sądzę - zaprotestowała Alexandra, rumieniąc się. Jedno wiedziała na pewno: madame Charbonne nie szyje strojów dla guwernantek. - Lord Kilcairn powiedział, że mam zanotować również pani wymiary. Alexandra zmarszczyła brwi. - Moje? - Qui, mademoiselle. Śmieszne, ale na samą myśl o noszeniu sukni od madame Charbonne zachciało się jej skakać z radości. - Cóż, więc przystąpmy do dzieła. Nie chciałabym zajmować pani więcej czasu, niż to konieczne. Krawcowa obdarzyła ją uśmiechem.