- Oczywiście, że tak. W tym stroju nie może się pani pokazywać z nami w

Liz ukryła twarz w dłoniach i ponownie zaniosła się płaczem. A więc straciła wszystko. Stypendium, szansę na pójście do dobrego college’u, nadzieję na przyszłość. Wszystko. Straciła absolutnie wszystko. Siostra podała jej chusteczkę. - Przykro mi, Liz. Jesteś bardzo zdolna i na pewno poradzisz sobie w życiu mimo tego niepowodzenia. Mam nadzieję, że czegoś cię ono nauczy. Liz wydmuchała nos. - A co... z Glorią? - To już nie twoja sprawa. Kiedy siostra chciała wrócić za biurko, Liz chwyciła ją za rękaw. - Moja. Co się z nią stanie? Czy i ona zostanie wyrzucona? Siostra milczała przez chwilę, po czym stwierdziła pozbawionym wyrazu głosem: - Jej matka i Nasz Pan zadbają, by więcej nie błądziła. Liz patrzyła na siostrę w osłupieniu. Nie wierzyła własnym uszom. Ją usuwano ze szkoły za to, że kryła Glorię, tymczasem sama Gloria miała pozostać u niepokalanek. Jak siostra mogła zrobić coś takiego? To niesprawiedliwe. Wreszcie zrozumiała. Gdyby jej rodzice przekazywali równie hojne dotacje na szkołę jak St. Germaine’owie i jej wszystko uszłoby na sucho. Hope St. Germaine chciała się jej pozbyć, usunąć ją z życia Glorii. I dysponowała odpowiednimi argumentami, żeby jej życzenie zostało przyjęte jako rozkaz. W Liz obudził się gniew. I gorycz. I to ma być chrześcijańska szkoła! W której obowiązują chrześcijańskie zasady moralne! Spojrzała na przełożoną wzrokiem, w którym było wyraźne, wreszcie wolne od pokory i strachu oskarżenie. Ta poruszyła się niespokojnie. - Przykro mi, Elizabeth - powtórzyła. - Musisz zrozumieć. Prowadzę szkołę i muszę dbać o dobro wszystkich uczennic. - Rozumiem, siostro. - Liz podniosła się, wyprostowała. - Pieniądz liczy się najbardziej, to on ostatecznie rządzi, prawda? - Zadbam, byś odeszła z dobrym świadectwem. To wszystko, co mogę zrobić. Liz zacisnęła pięści. Właśnie otrzymała surową lekcję, lekcję, którą jej ojciec - niewykształcony robotnik - dawno już pojął. Nie ma równości. Nie ma sprawiedliwości. Nie ma zasad. Pieniądze to władza, za pieniądze kupić można wszystko. Nawet pobożne serce pokornej zakonnicy. http://www.przydomowa-oczyszczalnia.info.pl - Nie lubisz mnie? - Nie znam cię. - Prawda, nie znasz mnie. Odwróciła twarz, ale zdążył dojrzeć w jej spojrzeniu coś, co przeczyło roli, jaką usiłowała grać: bezradność, lęk, zagubienie. Pomyślał, że być może się pomylił, być może i ona przeżyła swój horror. Niezbyt zadowolony z własnych obserwacji otworzył drzwiczki. - Przejdziemy się? Gloria skinęła głową. Szli w milczeniu wzdłuż falochronu, w oddali bielały żagle jachtów, nad pomarszczoną taflą Lakę Pontchartrain krążyły mewy. Obok śmignął samochód z nastawionym na cały regulator radiem, z boiska po drugiej stronie drogi dochodziły śmiechy rozbawionych dzieci. Gloria czasami dotykała ramienia Santosa, chcąc zwrócić mu na coś uwagę i nie pozwalając zapomnieć o swojej obecności. Powtarzał sobie, że musi się kontrolować, że w każdej chwili może się wycofać, uciąć dopiero co zaczętą znajomość. To tylko przelotny flirt, nic więcej. Powinien o tym pamiętać. - Lubię to miejsce - mruknęła Gloria. - Kiedy tu przyjeżdżam, mam wrażenie, że jestem w innym świecie. Pamiętam, jak ojciec przywiózł mnie tutaj pierwszy raz. Myślałam, że jesteśmy na wakacjach. Była niedziela, mama miała migrenę. Mieliśmy jechać z tatą do kościoła, a wylądowaliśmy tutaj. Była wściekła, kiedy się dowiedziała. - Zezłościła się, że nie poszliście na mszę? - To dla niej bardzo ważne. Santos spojrzał uważnie na swoją towarzyszkę.

- Każdy musi kiedyś odejść - powiedziała. - Jeśli przyszedł mój czas, jestem gotowa. - Nie umrzesz, Lily. Nie pozwolę ci. - Głuptasie - szepnęła. Miała ochotę pogłaskać go po policzku, ale nie znalazła dość siły. - Chcę, żebyś wiedział, że... kocham cię bardzo, Santosie. - Wiem, Lily. Ja... Pokręciła głową, a właściwie raczej próbowała pokręcić. - Jesteś mi bliski jak syn. Rodzony syn. Bez ciebie... moje życie... Sprawdź Kiedy przebrała się w koszulę nocną, stanęła bez ruchu przed kominkiem i dotknęła ust. Śnić o nim, też coś! Będzie miała szczęście, jeśli w ogóle zmruży oczy. Lucien chodził wokół stołu i liczył w myślach bele siana, sztuki bydła, cenę owsa, ilość węgla potrzebnego do ogrzania Kilcairn Abbey przez całą zimę. Nic nie pomagało. - Do diaska! - zaklął. Powtórzył te słowa kilka razy, za każdym razem wypowiadając je innym tonem. Mężczyzna o jego doświadczeniu i reputacji nigdy, przenigdy nie uganiał się za podstarzałą dziewicą, zwłaszcza gdy zatrudniał ją jako guwernantkę. Pocałował ją w nadziei, że ukoi pragnienie, które w nim budziła. Przeliczył się niestety i teraz dręczyło go pożądanie. Po pierwszej chwili wahania panna Gallant zareagowała bardzo żywo, w końcu jednak pobiegła do łóżka, zostawiając go rozpalonego. A on dobrowolnie wypuścił ją z rąk. Jeszcze raz okrążywszy pokój, wyszedł na korytarz i ruszył w dół po schodach.