siada jeszcze ktoś. Adam nie zauważył

zawsze coś. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer. Rainie odebrała dopiero po piątym sygnale, kiedy już miał zrezygnować. Jej głos brzmiał obco, zupełnie jakby należał do innej osoby. – Rainie? Przepraszam, obudziłem cię? Wybełkotała coś, co przypominało „tak”. Poczekał chwilę, a ponieważ nie dodała nic więcej, postarał się, żeby rozmowa była prosta, bo przyjemna i tak być nie mogła. – Rainie, muszę wracać do Wirginii. Milczała, zaskoczona. Tego się spodziewał. Ciągnął więc dalej z udawanym spokojem. – Właśnie zadzwonili do mnie ze szpitala. Bethie zgodziła się na odłączenie aparatury. Podpisała już zgodę na oddanie organów Mandy. Podobno są ludzie, którzy czekają... Najwyższy... czas. Rainie milczała. – Wrócę – powiedział szybko. – Wczoraj wysłałem przez kuriera koszulkę pocisku do laboratorium kryminalistycznego. Prosiłem, żeby potraktowano naszą sprawę priorytetowo. Na miejscu mogę lepiej tego przypilnować. W słuchawce nadal panowała cisza. – I skoro już tam będę, chciałbym jeszcze trochę poszperać – dodał z zapałem. – Myślałem o tym rano. Jestem gotów się założyć, że człowiek, którego szukamy, jest typem zabójcy z kompleksem autorytetu. Najsłynniejszy przypadek to oczywiście Charles Manson. http://www.profesjonalna-ortopedia.com.pl/media/ ale ucieszył się i nawet zaklaskał w wyziębłe ręce. Wrócił na początek mierzei, gdzie przycumowana była stara łódka, przysiadł obok na kamieniu i energicznie zaczął ruszać drutami do robótek, coraz to popatrując na boki. Dość szybko pojawił się ten, na którego chłopak najwyraźniej czekał. Ścieżką prowadzącą od starej kapliczki ku brzegowi szedł mnich o niezbyt czcigodnym wyglądzie: kosmata broda, krzaczaste brwi, wielka, wymięta twarz i siny, porowaty nos. Pelagiusz zerwał się, wyszedł mu naprzeciw i nisko się pokłonił. – Czy to nie wielce szanowny starzec Kleopa? – No, ja. – Mnich pochmurnie zerknął na chłopaka, szeroką dłonią zaczerpnął wody z jeziora, popił. – A ty czego? Westchnął męczeńsko, owionąwszy nowicjusza kwaśnym zapachem alkoholu, i spomiędzy krzaków zaczął wydostawać wiosła. – Przyszedłem, ojcze, poprosić o twoje święte błogosławieństwo – cieniutkim tenorkiem

– Za po-zwo-le-niem. – Przykucnął przed łóżkiem, jedną ręką chwycił pana Matwiej a za puls, drugą uniósł mu powieki. – Co to za cuda! Co ojciec z nim zrobił? Hej, panie Berdyczowski! Tu! Na mnie! – Ale co pan tak krzyczy, panie doktorze? – Świeżo upieczony radca stanu zmarszczył brwi, odsuwając się od lekarza. – Głuchy przecież nie jestem, zdaje się. A przy okazji – już dawno chciałem panu powiedzieć: nie ma pan racji, sądząc, że chorzy nie słyszą tych Sprawdź – Dzięki stokrotne, siostrzyczko... Nagle z ciemności głos się rozlega, cichy, ale natchniony, i każde słowo słychać wyraźnie: „Idź. Powiedz wszystkim”. Odwracam się do jeziora i tak strasznie mi się zrobiło, że i latarnię upuściłem, i torbę, do której ziele zbierałem. Nad wodą – obraz mętny, wąski, jakby kto na kamieniu stał. Tylko że kamienia żadnego tam nie ma... Nagle... nagle światło jakieś nieziemskie, jasne, o wiele jaśniejsze niż od tych latarni gazowych, co to u nas w Nowym Araracie teraz na ulicach się palą. I tu już stanął on przede mną w całej oczywistości. Czarny, w habicie, za plecami światło się rozlewa, i stoi wprost na toni – drobna fala pod nogami mu pluska. „Idź – powiada. – Powiedz. Pusto ma być”. Wyrzekł i paluchem na Rubieżną wskazał. A potem kroczyć zaczął do mnie wprost po wodzie – jeden krok, drugi, trzeci. Ja żem krzyknął, rękami zamachał, odwrócił się i ile sił w nogach uciekł... Mnich chlipnął, wytarł nos rękawem. Pelagia westchnęła, pogłaskała biedaka po głowie, a Antipa od tego zupełnie się już rozkleił.