rozplątywać bardziej przemyślne kłębki. Pora była już późna, nie nadawała się na wizytę w lecznicy, toteż pułkownik zawrócił w stronę „Przytułku Pokornych”, teraz już nie tyle przysłuchując się rozmowom przechodniów, ile po prostu przyglądając się panującym w Nowym Araracie porządkom. Miasto panu pułkownikowi zdecydowanie się podobało. Czystość, przyzwoitość, trzeźwość. Ani włóczęgów, ani żebraków (kto by ich wpuścił na statek, żeby się dostali na wyspę?), ani przykrych dla oczu obszarpańców. Prości ludzie nieduchownego stanu – rybacy, rzemieślnicy – ubrani czysto, porządnie; baby w białych chustkach, na buzi okrągłe, a tak w ogóle przy kości. Wszystkie latarnie sprawnie się świecą, chodniki z gładko heblowanych desek, jezdnie solidne, z dębowej kostki, bez jednej szczerby. W całej Rosji drugiego takiego wzorowego miasta bodajby się nie znalazło. Nowy Ararat interesował pana policmajstra z jeszcze jednego, czysto profesjonalnego powodu. Miasteczko powstałe z podklasztornego przedmieścia, położone na terytorium kościelnym, nie trafiło na etat powiatowy i jako znajdujące się pod bezpośrednim zarządem archimandryty nie miało zwykłych organów administracyjnych. Lagrange wiedział z gubernialnej statystyki, że na wyspach nigdy nie zdarzają się przestępstwa ani żadnego rodzaju nieszczęśliwe wypadki. Ciekawiło go, jak tu obywają się bez policji, bez urzędników, bez strażaków. Na to ostatnie pytanie odpowiedź otrzymał szybko – jakby ktoś specjalnie umyślił urządzić dla zawołżskiego policmajstra naoczną prezentację. http://www.pizza-dobra.com.pl dobijał się pański „siostrzeniec”, potargany, podrapany, z wytrzeszczonymi oczyma i kompletnie goły. – Jak to? – nie uwierzył Feliks Stanisławowicz. – Zupełnie goły? I tak szedł przez wyspę? – Tak goły, że bardziej nie można. Powtarzał cały czas jedno i to samo: Credo, Domine, credo! Ponieważ był u mnie już przedtem, kiedy... Wiem, wiem – niecierpliwie pokiwał głową pułkownik – dalej. – Ach, nawet tak? – Doktor potarł nasadę nosa. – Czyli o swojej pierwszej wizycie zdążył panu zameldować... Krótko mówiąc, zobaczywszy, w jakim jest stanie, kazałem go wpuścić do środka. Ale co tam! Krzyczy, wyrywa się... Dwóch sanitariuszy nie potrafiło go zaciągnąć do izby przyjęć. Próbowali narzucić na niego kołdrę, zimno przecież – to samo: szarpie się, wszystko z siebie zrywa. Z rozpędu włożyli mu kaftan bezpieczeństwa, ale wtedy dostał takich konwulsji, że kazałem zdjąć. W ogóle jestem przeciwnikiem siłowych sposobów leczenia. Nie od razu, wcale nie od razu zrozumiałem...
Pan przecież nie jest na scenie. Korowinowi opadła szczęka, co w połączeniu z drwiącą, zarozumiałą maską, którą na dobre sobie przyswoił, wyglądało dosyć osobliwie. – Doktorze, kolacji u pana nie dają? – zapytał przewielebny. – Od rana nawet ziarnka maku w ustach nie miałem. A ty jak tam, Matwieju, nie zgłodniałeś? Ten niezbyt pewnie, ale już nie tak mgliście jak przedtem odpowiedział: Sprawdź oceni, czy mówisz prawdę. Jeśli nie spodobają mu się twoje odpowiedzi... albo jeżeli znowu mnie wkurzysz... zabieram się za twoją kurtkę. Będziesz pyskował, kurtka straci rękaw. I tak dalej. Jasne? – To tylko głupia kurtka. Mogę sobie kupić nową. – Dobra. – Rainie otworzyła scyzoryk i przytknęła ostrze do kołnierza. – Czekaj, czekaj! – Oddychał ciężko, a na jego górnej wardze zalśnił pot. Chłopak mógł mówić, co chciał, ale Quincy i Rainie wiedzieli, że trzymają go w garści. Stara kurtka z symbolem gangu motocyklowego na plecach była niezbędnym elementem kostiumu twardziela, na którego kreował się Charlie Kenyon. Bez niej czuł się nagi. Tak samo mogli zabrać Supermenowi pelerynę. – Pierwsze pytanie, Charlie. Dlaczego kręciłeś się koło Danny’ego O’Grady? – Bo był cool, w porządku? – Danny jest komputerowym maniakiem. To jest cool?