teorii jest taki: każda skaza, każda szczelina w osobowości jest jednocześnie także przewagą,

i dodał niemal szeptem: – Chciałbym pomóc, ale nie mogę zaczynać kariery od naruszenia zaufania moich pacjentów. Danny korzystał ze szkolnych komputerów. Niezbyt się na tym znam, ale zdaje się, że policja może z nich wydobyć prawie wszystko... Quincy i Rainie wymienili spojrzenia. Mann najwyraźniej chciał im coś zasygnalizować. A więc znowu komputery. Dobrze. – Czy jest jakaś osoba, o której Danny szczególnie często wspominał? – sondował dalej Quincy. – Może ktoś, kogo niedawno poznał? – Wszyscy wiedzą, że popalał z Charliem Kenyonem. – A w Internecie? Może ktoś dorosły z „czatów” lub grup dyskusyjnych? Tego typu znajomości? Mann znowu się zawahał. Przenosił wzrok z Rainie na Quincy’ego i z powrotem. A niech tam. Rainie rozluźniła mięśnie twarzy i posłała mu czarujący uśmiech. – Bardzo by nam pan pomógł, panie Mann, i to już nie pierwszy raz. We wtorek tak sprawnie zdołał pan opanować sytuację. Jest pan kimś w rodzaju bohatera w całej tej sprawie. Słowo „bohater” najwyraźniej poskutkowało. – Był ktoś taki – wyznał Mann – haker, którego Danny poznał w Internecie. Uważał go za swego rówieśnika. Przeczytałem kilka emailów i język wydawał mi się zbyt wyszukany jak na dziecko. Mogę się założyć, że to jakiś dorosły mężczyzna podszywał się pod nastolatka. – I nie zaniepokoiło to pana? – zapytał Quincy. – Owszem, zaniepokoiło – zapewnił go żarliwie Mann. – Dlatego poprosiłem Danny’ego, http://www.panelepodlogowe.net.pl słuchaczkę za ręce, popatrzył na paznokcie, na dłoń. – Dlatego że jesteś mniszką albo nowicjuszką. Wyrosłaś na wsi, w jakiejś środkoworosyjskiej majętności, ale potem mieszkałaś w stolicach i bywałaś w wysokich sferach. Najbardziej chciałabyś żyć samym tylko duchowym życiem, ale ciężko ci to przychodzi, bo młoda jesteś i sił masz w sobie dużo. A najważniejsze – jest w tobie wiele miłości. Cała jesteś tą nierozdaną miłością przepełniona. I to ona się z ciebie wylewa. – Starzec westchnął. – Takie kobiety ceniłem najbardziej. Cenniejszego od nich nic na świecie nie ma. A jakieś pięć lub sześć lat temu przytrafiło ci się wielkie nieszczęście, ogromny smutek, po którym postanowiłaś odejść ze świata. Popatrz no mi w oczy. Tak, więc to tak... Widzę, co za smutek. Powiedzieć? – Nie! – wzdrygnęła się Polina Andriejewna. – Nie trzeba! Starzec uśmiechnął się miękkim, nieobecnym uśmiechem. – Nie dziw się, żadnych czarów tu nie ma. Słyszałaś pewnie. Ja do mnichów z zajadłych lubieżników się przeniosłem. Cały sens mojego poprzedniego życia do kobiet się sprowadzał.

Przystanął przy czarnej gardzieli galerii i poklepał się po piersi. Podniósł rękę do ust, polizał dłoń – cała ociekała krwią z popękanych odcisków. Ale uwagę pani Lisicynej zwróciły nie bąble, tylko coś dziwnego i długiego, co błysnęło w palcach Aleksego Stiepanowicza. – Co pan tam ma? – To? – pokazał wąski klinek, cały usypany jaskrawo lśniącymi kropkami. – Pilnik z diamentową końcówką. Niczym innym stopu platyny z irydem się nie ruszy. Od Sprawdź Zaczęły się jeszcze gorsze tortury. Usiadłszy na tapczanie, pani Polina zaczęła wycierać białą skórę swojego wybawiciela, z trudem powstrzymując się, by jej nie pogłaskać dłonią. Szczególnie kłopotliwe były chwile milczenia. Przez lata klasztornego życia zapomniała nawet, że takie przerwy w rozmowie są najniebezpieczniejsze. Od razu słychać własny przyspieszony oddech, a w skroniach zaczyna stukać. Polina Andriejewna nagle zaczęła wstydzić się swego dezabilu i rozejrzała się wokoło – co by takiego włożyć? Ale nic nie znalazła. – Zimno? – spytał gospodarz, nie odwracając się. – A niech pani narzuci burkę, nic innego i tak nie ma. Pani Lisicyna podeszła po zimnej podłodze do okna, owinęła się w ciężką, ostro woniejącą owczą skórę. Zrobiło się nieco spokojniej, a wiejący przez dziurę wiatr przyjemnie studził zarumienioną twarz. W dali, u stóp mierzei, stała grupka mnichów i na coś czekała. Potem otworzyły się drzwi