miał problemów z dotrzymaniem Rainie tempa.

- To co? - przerwała Mary. - Chyba nie rozumiem powodu tej rozmowy. Wypadek miał miejsce ponad rok temu. Mandy po pijanemu jechała samochodem. Czasami to robiła. Nie wiem, po co pani tu przyszła. - Słyszałam o kawie, więc pomyślałam, że wstąpię. - Rainie odetchnęła, widząc zmieszanie na twarzy Mary. - A jeśli chodzi o tamten wieczór... Ojcu Mandy powiedziała pani, że przyjechała do pani pograć w karty. - Zgadza się. W każdą środę wieczorem grałyśmy w karty. Robiliśmy Przynajmniej tyle. 83 - To znaczy kto? - Mandy, ja, Tommy i Sue. - Znali się państwo z... - Zanim poznałam Marka, pracowaliśmy razem w restauracji. Czy to ma jakieś znaczenie? - Mary znów wydawała się spięta. - Tak tylko pytam - odpowiedziała spokojnie Rainie. - Więc całą czwórką grali państwo w karty. - W remika - odparła Mary. - Świetnie. Remik. O której zaczęło się przyjęcie? - Nie nazwałabym tego przyjęciem - odpowiedziała natychmiast Mary. - Piliśmy napoje bezalkoholowe. Panu Quincy'emu powiedziałam, że to była http://www.orto-dentica.com.pl/media/ Myliła się, jeśli chodzi o kwiaty i jedwabne wstążki. Kremowy papier sprzedawano w pięknym pudełku z drzewa sandałowego przewiązanym skórzanym paskiem. Papeterie Gepetto, import z Włoch. W opakowaniu znajdowało się dziewiętnaście arkuszy. - Och, Quincy - szepnęła Glenda, trzymając pudełko w dłoni. - Och, Quincy, jak mogłeś? 191 28 Portland, Oregon Kiedy Rainie się obudziła, Quincy'ego już nie było. Popatrzyła na czerwone cyfry budzika. Siódma rano, czyli dziesiąta czasu wschodniego. Quincy i Kimberly pewnie od paru godzin byli już na nogach. Przeczesała włosy dłonią. Zerknęła na swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się. Na głowie

o to, żeby żyć. Ono jest zwierzęciem stadnym i walczy o to, żeby żyć wśród innych słoni. Ma nadzieję, że jeśli dalej będzie walczyło, susza minie i zostanie przyjęte do grupy. Albo udowodni, że jest tego godne i inne słonie je zaakceptują. Tak czy inaczej, znajdzie się w stadzie. Ty robiłaś to samo. Matka cię biła, a ty miałaś nadzieję, że mimo wszystko jakoś się to ułoży. W przeciwnym razie do tej pory popadłabyś w alkoholizm albo popełniłabyś samobójstwo. Sprawdź Uśmiechnęła się. Wcisnęła pedał gazu. Pędziła z prędkością 170 kilometrów na godzinę. Włosy powiewały na wietrze, a słońce rozgrzewało twarz. - Pędzimy aż miło! - Tristan krzyknął przez wiatr. Bethie uśmiechnęła się, jechała szybciej i nawet nie wspomniała, że to było ulubione powiedzenie Mandy. Kocham cię - pomyślała. -Boże, jaka ja jestem szczęśliwa! Tristan nadal przyglądał się jej tym swoim przenikliwym spojrzeniem. Wcześniej włożył czarne skórzane rękawiczki. Teraz palcem przesunął po jej szyi. - Bethie - powiedział po chwili. - Opowiedz mi o swojej drugiej córce. Opowiedz mi o Kimberly. 11 Rezydencja Olsenów, Wirginia