- Ach, tak.

niczym czekoladka w rączce dwulatka. Tylko dlaczego parę minut wcześniej przyglądał się jej tak intensywnie? - Cieszę się, doktorze Galbraith, że nie przestaję pana bawić. To miłe... Scott stał w pokoju Mikeya i przyglądał się, jak panna Tyler prowadzi jego córki do samochodu. Była taka poważna, gdy przekazywała mu instrukcje, jak ma postępować z synem, jakby każda drobnostka była kwestią życia i śmierci, toteż nie mógł powstrzymać śmiechu. - Tata, pić. Mikey pociągnął go za włosy. - Aj, to boli, ty mały rozrabiako! Na razie nie dostaniesz nic do picia, ale później tatuś przyniesie ci mleczko. Co ty na to, synku? A teraz umyjemy ząbki i położymy się spać. Nie uszło jego uwadze, że gdy panna Tyler usadowiła dziewczynki na tylnym siedzeniu i przeszła do drzwi od strony kierowcy, podeszła do niej gosposia, prowadząc ze sobą młodego mężczyznę. Był wysoki i przystojny, ubrany w spłowiałe dżinsy i dopasowaną, czarną koszulkę. Okno w sypialni było otwarte, więc Scott słyszał ich przytłumione http://www.operacje-plastyczne.net.pl/media/ Tylko dobre wychowanie zgromadzonych pozwoliło zatu¬szować niewielką niezręczność, jaką stało się pytanie panien Fabian o zdrowie Oriany - dziewczęta zdziwiły się, że nie zeszła na śniadanie. Gdy Lysander odparł, że panna Baver¬stock postanowiła dotrzymać towarzystwa bratu w jego smutnej podróży, jedynie panna Fabian poczuła żal. Gilesowi i Dianie wyraźnie poprawił się humor, a lord Fabian, rzuciwszy sceptyczne spojrzenie na gospodarza, nic nie powiedział, tylko dyplomatycznie zajął się cynaderkami na bekonie. Wcześniej lady Fabian zamieniła szybko parę zdań z lady Heleną i udało jej się spojrzeć tak wymownie na męża, że powstrzymało go to od uwag. Clemency zeszła do jadalni razem z Arabella, toteż nie musiała witać markiza - powiedziała tylko ogólne dzień dobry. Nikt też zdawał się nie zauważyć, jak niewiele zjadła. Przez większość czasu pozostała milcząca, rzuciła zaledwie kilka grzecznościowych uwag w stronę siedzących obok lorda Fabiana i Diany i cieszyła się w duchu z ich mało wymagającego towarzystwa. Pilnie uważała, by unikać wzroku markiza, starała się też nie wsłuchiwać w jego głos. Niestety, bezskutecznie - był to jedyny dźwięk, który do niej docierał. Spojrzała na niego tylko raz, gdy wstawał, by nałożyć sobie coś na talerz. Na jego szczęce widniał wciąż spory siniak, poza tym mężczyzna wydał jej się blady. Spostrzegła, że również i on zjadł niewiele, ale to akurat można by przypisać odniesionym ranom. Przeprosił wszystkich, że nie jest w stanie uczest¬niczyć w dzisiejszej mszy i spędzi poranek w domowym zaciszu. Nikt nie oponował i już wkrótce mocno przerzedzone towarzystwo wyruszyło do kościoła. Clemency niewiele pamiętała z kazania i całej mszy. Automatycznie wstawała, siadała i klękała za pozostałymi, a jej umysł był zajęty w tym czasie zupełnie czym innym. Zastanawiała się, co powiedzieć kuzynce Anne. Pani Stoneham zapewne spodziewa się, że przygotowała odpowiedź dla pana Jamesona, którą zamieszczą w Morning Post. Tylko czy nie jest na to za późno? A co z historią z „Korony”? Co robić? Jeśli przedstawi kuzynce Anne nawet okrojoną wersję wczorajszych wydarzeń, co powie ta dobra kobieta? I co uczyni? Jeśli dojdzie do wniosku, że jej młodszej krewnej grozi upadek moralny, może poczuje się w obowiązku napisać sama do Jamesona? Podczas śpiewania drugiego psalmu Clemency przyznała w myślach, że to wielce prawdopodobne. Mniej więcej w połowie kazania ustaliła, że nie powie całej prawdy ani lady Helenie, ani kuzynce Anne. To oznaczało jedno - nie ma osoby, której mogłaby się zwierzyć. - Moja droga Clemency! - krzyknęła pani Stoneham, gdy usiadły w jej salonie. - Wyglądasz blado i mizernie. Czy przypadkiem nie jesteś chora? Clemency uspokoiła ją i w paru zdaniach opowiedziała przygotowaną historyjkę. Zakończyła słowami: - Możesz, kuzynko, sobie wyobrazić, że nie mogłam zasnąć. W dodatku przy zdejmowaniu pończoch uderzyłam się pechowo o szafkę. Jestem po prostu nieco zmęczona. Bessy, która przyniosła właśnie obiad, popatrzyła na nią sceptycznie, ale powstrzymała się od komentarza. Usłyszała w wiosce od starszej pani Carter, że widziano na jarmarku lady Arabellę. Krążyły też pogłoski, że markiz pojawił się tam z nieznajomą damą. Pani Carter umilkła w nadziei, że dowie się czegoś więcej od Bessy, lecz gdy ta nie zareago¬wała, fuknęła: - To zresztą sprawa markiza, a ja nie jestem z tych, co obgadują swoich panów. Jeśli markiz wybrał się na jarmark z Clemency, może to oznaczać romans, pomyślała Bessy. Ale Clemency nie wyglądała na osobę, która spędziła wieczór w ramionach kochanka. - To niewiarygodne, że panna Baverstock próbowała wplątać w to ciebie, Clemency - rzekła z ulgą pani Stoneham, pewna, że wszystko dobrze się skończyło. - Naturalnie, miałaś określone zdanie na temat pana Baverstocka, ale żeby jego siostra, taka dama, zrobiła coś tak haniebnego... Kocha¬nie, poczęstuj się jeszcze kawałkiem jagnięcia. Ledwie skubnęłaś jedzenie.

- Parę dni temu radziła sobie dobrze, nim poznała w bibliotece jednego faceta. - Masz do niego jakieś zastrzeŜenia? ZmruŜyła oczy. - Ona ma dobrze się uczyć, a nie spotykać z facetami. śycie towarzyskie owszem, ale po studiach. Zalicza kaŜdy semestr i chciałabym, Ŝeby tak zostało. Sprawdź Zacisnęła powieki. Przez głowę przemykały obleśne obrazy: oto wije się na łóżku spleciona w uścisku z jakąś grzeszną kreaturą, jak wąż z wężem. Najpierw oddaje się występnej rozkoszy, poddaje dłoniom i ustom mężczyzny, by po chwili z pejczem w dłoni karać go za grzechy. Bestii ciągle nie było dość. Hope zdusiła ręką cisnący jej się na usta krzyk przerażenia. Nienasycony potwór żądał więcej i więcej, nieważne jak wielką okazywała mu uległość. A wszystko przez tego chłopaka, przez Santosa. Poprzez zaciemnione okna i ciężkie, zamknięte na zasuwę, metalowe drzwi przedostawała się do środka światłość. Dobro zmagało się ze Złem. Hope otoczyła się ciasno świetlistą opończą. Dobro zwycięży, wierzyła w to, musiała wierzyć. Jeżeli nie uwierzy, będzie zgubiona. Jeszcze kilka kroków i wydostanie się z tego zapomnianego przez Boga miejsca, Bestia może się uspokoi, nasyci. Otworzyła drzwi, wymknęła się na zewnątrz i pobiegła do samochodu, modląc się, by nikt jej nie zauważył. Dopiero w samochodzie odetchnęła z ulgą. Tak jak przypuszczała, Światło pokonało Ciemności. Czuła teraz błogi spokój. Położyła głowę na kierownicy i odpoczywała. Oddychała coraz wolniej, coraz spokojniej. Zamknęła oczy. Odkąd kilka tygodni wcześniej pojawił się u niej Victor Santos, żyła jak w jakimś koszmarze. Zasięgnąwszy porady adwokata, zrobiła tak, jak żądał detektyw - wypełniła dokładnie wszystkie jego instrukcje. Odegrała rolę kochającej córki, tragicznej ofiary, która uciekła od matki dla ratowania samej siebie. Ku jej zdziwieniu wszyscy przyjaciele i znajomi dali się nabrać. Dodawali jej odwagi, okazywali zrozumienie, sympatię, współczucie, a nawet litość. Jednak nie miała złudzeń, że w salonach Nowego Orleanu aż huczy od plotek. Widziała, że jej osoba budzi odrazę. Nic nie było już takie samo - nawet Ojciec Rapier patrzył na nią innymi oczami. Oto córka dziwki, brudna i pospolita, napiętnowana grzechem. Zacisnęła palce na kierownicy. Ciemności naigrawały się z niej, szydziły swoim urągliwym śmiechem. Zasłona czystości opadła i odtąd Bestia, silniejsza teraz niż kiedykolwiek, nie dawała jej chwili wytchnienia. Opanowanie i wstrzemięźliwość, którymi tak się kiedyś szczyciła, które były jej tarczą, zawodziły ją coraz częściej. Została napiętnowana przez Cień. Teraz widzieli to wszyscy.