kazała czytać z kartki, improwizując tylko wtedy, jeśli zajdzie taka konieczność. I zrobiła to. Niech jej Bóg wybaczy, ale zrobiłaby wszystko, byle uratować życie. Tylko że i tak jej się to nie udało, teraz już wiedziała. – Ja... pozwól mi odejść – zaczęła desperacko. Pot spływał jej po plecach, cała drżała. – Nikomu nic nie powiem, przysięgam. Kiedy Bentz przyjedzie, ja... Powiem mu, powiem mu, że to taki kawał. – I słusznie – odparła kobieta tajemniczo. – Proszę cię. – Zamknij się! Gdyby zdołała pobiec, wytrącić jej pistolet... ale na to za późno. Nie wątpiła, że nieznajoma strzeli jej prosto w głowę. Nieznajoma zabrała kartkę, na której napisała to, co Lorraine miała powiedzieć Bentzowi. Lorraine nadaremnie szukała w jej twarzy choćby cienia litości, najmniejszej rysy na lodowej skorupie. Ale kobieta z niewzruszoną miną dźgnęła ją lufą i kazała iść do przodu wąskim korytarzem do kuchni. Ciemnej. O Boże. Musi być jakiś sposób, by się uratować! Musi! – Szybciej! – warknęłanieznajoma. Lufa wbijała się w plecy Lorraine. Płakała. Jej serce waliło szybko, niespokojnie, jakby zaraz miało pęknąć. Modliła się bez http://www.nabudowie.net.pl – Nie wiesz. Pokręcił głową. Zagryzł dolną wargę. – Tony zazwyczaj ogląda telewizję albo gra w gry komputerowe, kiedy ma pracować. – Jakby zdała sobie sprawę, że mówi o nieletnim, dodała zaraz: – Płacę mu tygodniówkę, jeśli mnie zastępuje. Bentza nie obchodziło, czy Tony pracuje legalnie czy nie, nie w tej chwili. Choć nadal poruszony fotografią Olivii, poczuł cień nadziei. W jego żyłach popłynęła adrenalina. Wreszcie coś konkretnego. – Macie kamery? – zapytał. Rebecca skinęła głową. – Na parkingu i przy drzwiach wejściowych? – Tak. I w holu też. Nie jest to sprzęt wielkiej klasy, ale możesz dostać kopię nagrania. – A czy możesz to teraz odtworzyć? – zapytał niecierpliwie. – Jasne. – Rebecca zrozumiała.
Tally gwałtownie podniosła głowę, nagle zaniepokojona. – Nie. A niby dlaczego? – I wtedy do niej dotarło. – To przecież było samobójstwo, prawda? Tak wszyscy sądzili. I zostawiła list pożegnalny. – Nagle się zdenerwowała, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. – Posłuchaj, naprawdę nie wiem, jakie to ma znaczenie po tylu latach. I naprawdę muszę już iść. Nie wiem nic więcej. I nie sądzę, by to ci jakoś pomogło. Sprawdź - Panie Hunt? - Do pokoju zajrzała recepcjonistka. - Zamykamy. - Jeszcze tylko chwileczka - obiecał, a kobieta przewróciła oczami, zadzwoniła niecierpliwie kluczami, ale zostawiła go w spokoju. Znalazł kolejne wzmianki o poszukiwaniach Kelly Montgomery. Przejrzał je pobieżnie i wydrukował. Po tygodniu odwołano poszukiwania, artykułów na temat wypadku było coraz mniej i pojawiały się coraz rzadziej. Aż do ostatniej wzmianki o Kelly Griffin Montgomery. Jej nekrologu. Ból rozsadzał jej czaszkę, nie pozwalał zebrać myśli. Schroniła się w swoim zacisznym białym pokoju, ale i to nie pomogło. Przed chwilą w sąsiednim pomieszczeniu potknęła się o to ścierwo i omal nie zapomniała włożyć ochraniaczy. Podeszła do biurka, próbując się skoncentrować. Jest Atropos, tak... Atropos - Nieodwracalna. I ma powód, żeby więzić Cricket. Powód? Myśl, przypomnij sobie, jaka jest twoja misja. Jesteś jedną z trzech bogiń losu, tą najważniejszą. Tak, Atropos to ona. Przecina nić życia, którą przędzie dla każdego jej siostra Kloto - Prządka, a druga siostra, Lachesis - Udzielająca, skrupulatnie odmierza. Siostry... trzy, silne, wszystkie jednej myśli... Ale myśl była teraz zmącona. Otworzyła szufladę. Czerwono-czarne, jak krew i jak śmierć, misternie splecione nici życia czekały na swoją kolej. Los. Przeznaczenie. Fatum. Myśl! Masz zadanie do wypełnienia. Znalazła dwa zdjęcia swojej ostatniej ofiary, Bernedy... Młoda szczupła kobieta w czarnej sukience do kolan. Przechyla kokieteryjnie głowę, aby wyeksponować piękny profil, kasztanowe włosy spięła na czubku głowy brylantowym diademem. Szczupłe ręce w jedwabnych rękawiczkach, papieros w długiej lufce, cienka smużka dymu - zdjęcie było starannie upozowane. Berneda zupełnie nie wyglądała na matkę kilkorga dzieci. Ta, która urodziła siedmioro dzieci; ta, która wciąż narzekała na utraconą figurę; ta, która musiała tak się poświęcić dla swoich dzieci. Zdradzana przez rozpustnego męża, opłakująca utraconą młodość i urodę. Ta, którą zabiło słabe serce. Ta, która nienawidziła bękartów spłodzonych przez swego męża i teścia. Biedna Berneda, tyle wycierpiała. Wreszcie ustały jej cierpienia, pomyślała Atropos, wyciągając nić życia Bernedy. Otworzyła miękki futerał ze swoimi niezwykłymi narzędziami i wyjęła ukochane nożyczki chirurgiczne. Lśniąca stal sprawnie przecięła nić życia Bernedy Pomeroy Montgomery. Co zrobić z fotografią? Hm... Sylwetka była powodem dumy, a potem rozpaczy Bernedy; teraz, po śmierci, zostanie jej pozbawiona. Tak, to dobra myśl. Atropos zabrała się do pracy. Dwoma ciachnięciami nożyczek odcięła głowę i nogi Bernedy. O tak, idealnie. Odcięte kawałki upadły na biurko. Atropos podniosła je, zestawiła ze sobą i starannie przypięła w odpowiednim miejscu na drzewie klanu Montgomerych. Piękna kształtna głowa zdawała się wyrastać wprost z nóg. Papieros i ramiona były nietknięte, co nadawało Bernedzie dziwny, ale elegancki i intrygujący wygląd. Taki, jakiego zawsze pragnęła. Atropos uśmiechnęła się. Nowo 168 przycięta i wklejona Berneda stała na gałęzi obok swojego męża - Wiarołomnego. Ubrany był jak na polowanie, bo zawsze był łowcą, choć zwykle polował na kobiety. Jego ciało było nietknięte, jeśli nie liczyć niesymetrycznej dziury w kroku - wyszarpany kawałek zdjęcia w miejscu prawego jądra. Popatrzyła na innych mieszkających na drzewie... Mały Parker, pozbawiony głupiego smoczka, wrzeszczał ile sił w płucach, Alice Ann z głową odciętą i przyklejoną pod dziwacznym kątem - tak ją znaleźli, gdy spadła ze schodów w luksusowym zakładzie, w którym zamknęła ją rodzina. Szkoda, że nie ma więcej czasu. Pragnęła podziwiać swoje dzieło, usiąść wygodnie i nacieszyć nim oczy. Ale jeszcze nie teraz. Czasu jest coraz mniej. Odnalazła zdjęcie najstarszej córki, Amandy, i odcięła samochód od szczupłej sylwetki. Najstarsza wciąż żyła - taka wola boska - trzeba zająć się nią później. Na samą myśl uśmiechnęła się. Tak, tak... wszystko idealnie się zgadzało. Umieściła zdjęcie niedużego zgniecionego samochodu sportowego na gałęzi Amandy. Chwilowo to musiało jej wystar-czyć. Nić życia Amandy nie mogła jeszcze zostać przecięta. Tak zadecydowała jedna z bogiń losu. Nadeszła pora dokonać kolejnego wyboru. Usiadła na krześle i zaczęła mieszać zdjęcia. Pośpiesznie odwracała stare fotografie i zauważyła, że niektóre nie są już idealne. Jedne wyblakły, inne pożółkły, jeszcze inne pogięły się i pozałamywały od ciągłego przekładania. Upłynęło zbyt wiele czasu. Zbyt wiele lat. Znów poczuła niepokój. Kiedyś była cierpliwa, teraz stała się nerwowa. Drażliwa. Z pomieszczenia obok dobiegło ją słabe szuranie. Ofiara próbowała się uwolnić... Boże, czy nie czas już na nią? Czas. Atropos miała coraz mniej czasu, a tyle jeszcze do zrobienia. Nawet nie mogła sobie pozwolić na spokojny wybór kolejnych ofiar. Kiedyś mogła czekać miesiące czy lata, teraz czuła, że musi jak najszybciej dokończyć rozpoczęte dzieło. Szybciej... szybciej. Odwróciła jedno ze zdjęć i zobaczyła twarz Caitlyn. Znowu. Najwyraźniej los wskazuje na słabszą z bliźniaczek. Ale czy to właściwy moment? Zaplanowała, że Caitlyn będzie ostatnia, że weźmie na siebie winę za wszystkie czyny Atropos. Ale może źle to obmyśliła? Gdzie, do diabła, jest nić życia tej mizeroty? Grzebiąc w szufladzie wśród splecionych sznureczków, odpowiednio oznaczonych, Atropos zauważyła, że czas Caitlyn dobiegał już końca. Byli też oczywiście inni. Odwróciła kolejne zdjęcia i ogarnął ją spokój, uczucie błogiego zadowolenia. Dwie kolejne ofiary... jedna z ponurym wyrazem twarzy, druga, na dalszym planie, próbująca schować się przed obiektywem. Za późno. Już się nie ukryjesz. Atropos uśmiechnęła się, nawet odgłosy szamotaniny nie zmąciły jej spokoju. Cricket szarpała się przerażona. Czuła, co ją czeka. Świetnie. Może czas jej o czymś przypomnieć. Tak, z pewnością. Atropos nigdy wcześniej nikogo nie więziła. Ale jej ofiary wiedziały, z czyjej ręki giną, szczególnie świetnie rozegrała to z Joshem Bandeaux. Odkryła, że po-wolne psychiczne maltretowanie ofiary dostarcza niezwykłych emocji. Jednak musiała być ostrożna, a w stanie upojenia łatwo stracić czujność. Ale... skoro Cricket już tu jest, przecież można to wykorzystać. Wiedziała jak. Słyszała, że dziewczyna wierzga i próbuje krzyczeć, więc chyba nadszedł czas dać jej nauczkę. Wyjęła pęsetę. Założyła rękawiczki, zostawiła ochraniacze na buty 169 przed drzwiami i sięgnęła po latarkę. Poczuła, jak ogarnia ją miłe podniecenie. Piwnica była odrażająca. Idealna. Atropos podeszła ostrożnie, na wypadek, gdyby Cricket jakimś cudem zdołała ją kopnąć, włączyła latarkę i skierowała w jej stronę. Kiepsko wyglądała. Brudna. Zmizerowana. Pewnie z braku jedzenia i wody... minęło już kilka dni. Cricket była harda. Czas znów podać jej prochy, ale najpierw... Tak, najpierw musi dostać nauczkę. Atropos kucnęła obok słoika z kłębiącymi się pająkami. Dziewczyna, wściekła i przerażona, usiłowała krzyczeć, mimo knebla. Atropos mogła się domyślić, co jej ofiara chce powiedzieć. Wstrętne słowa. Ale jakie to ma znaczenie... Atropos powoli odkręciła pokrywkę i obejrzała nić życia. Czas uciekał. Potem, zanurzyła pęsetę w słoju, omijając gęsty fragment sieci, gdzie pełzały dziesiątki malutkich pajączków. - Masz szczęście, że nazywasz się Cricket - Świerszcz - powiedziała Atropos, patrząc jej w oczy. Były okrągłe ze strachu. - Gdybyś nazywała się Laura albo Róża, albo Olimpia, byłoby mi dużo trudniej rozstrzygnąć twój los, ale skoro... - Wyciągnęła ze słoja jedwabisty, tętniący życiem kokon. Zakołysała nim nad głową Cricket. Dziewczyna popełzła szybko w kąt. - Na twoim miejscu, nie chowałabym się tam - ostrzegła Atropos. - Widziałam tam szczury, węże i... Cricket szarpała się wściekle. Atropos miała tego dość. Chwilę potrzymała kokon nad jej twarzą, a potem upuściła. Cricket wydała z siebie nieludzki dźwięk. - A teraz... zobaczmy. Nie chcemy przecież rozdzielać dzieci od matki. Jak myślisz, która to... ach, tutaj jest. - Znalazła szczególnie obrzydliwego pająka, który gapił się na nią przez szkło, widać było jego kądziołki przędne, a we wszystkich czterech parach oczu odbijało się światło. - No chodź. - Z precyzją chirurga Atropos znów wsunęła pęsetę do słoja i chwyciła kawałek pajęczyny z paskudnym pająkiem. Miał lśniący, czarny brzuch z czerwoną plamką w kształcie klepsydry. Atropos była zadowolona... Niektóre z nich sama znalazła, niektóre zamówiła przez internet, zapłaciła za nie anonimowo czekiem i odebrała ze skrytki pocztowej. A ten tutaj, czarna wdowa, z gruszkowatym kokonem na jaja, był jej ulubieńcem. - Cześć, mamuśka - powiedziała, chwytając pająka szczypcami. Czarna wdowa. Jaka trafna nazwa - Caitlyn Bandeaux zostanie oskarżona nie tylko o zabójstwo Josha, ale i o wszystkie pozostałe. Taki jest plan. Cricket skomlała. Szamotała się i drżała, jakby już czuła na ciele każdego pająka. Po twarzy płynęły jej łzy. Atropos odwróciła się powoli, szczypce zawisły nad głową ofiary. Powoli opuszczała pęsetę, zatrzymała się kilka centymetrów od twarzy Cricket. Niech sobie dziewczyna popatrzy. - Nie są tak jadowite, jak sądzą niektórzy - powiedziała Atropos. - Ale jeśli ugryzą wiele razy... Dziewczyna jęczała żałośnie. Czas z tym skończyć. Atropos rozluźniła chwyt. Rozdział 27 Caitlyn przewróciła się na drugi bok, otworzyła oczy i spojrzała na budzik. Ósma trzydzieści? Niemożliwe. Na kamiennej podłodze werandy kładły się długie cienie - zapowiedź nadchodzącej nocy. Pewnie zasnęła po tych kilku drinkach wypitych z Kelly 170 i... i jeszcze ten przejmujący dziecięcy głosik w telefonie. Mój Boże, myślała, że to Jamie. Przez krótką chwilę myślała, że jej córeczka wciąż żyje. Kto się tak nad nią znęca? Kto wymyślił taki okrutny żart? Ktoś, kto cię nienawidzi. Ktoś, kto chce, żebyś się załamała. Ktoś, kto cię bardzo dobrze zna. Chyba że wszystko sobie wymyśliłaś. Może to tylko twoja wyobraźnia? Pojękując, sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić, skąd dzwonił ten ktoś, ale w pamięci telefonu nie było żadnych numerów. Może je skasowała? Myśl, Caitlyn, myśl! Wróciła z joggingu, brała prysznic... i... i... i co? Co? - Do diabła. - Nie pamięta ostatnich kilku godzin. Chociaż nie, pamięta, że przyszedł detektyw Reed. Zgadza się? Tak... i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, mówiąc, że musi skontaktować się z prawnikiem. Ale nie miała wątpliwości, że wróci. Tylko patrzeć, a zjawi się z kajdankami. O Boże, w co ona się wpakowała? Wszyscy w rodzinie umierają... po kolei opuszczają ten świat. Pomyślała ze smutkiem o swojej córeczce, matce, a nawet o Joshu. Był sukinsynem, ale nie zasłużył na tak okropną śmierć... Zamrugała oczami. Przypomniała sobie najdrobniejsze szczegóły pewnej rozmowy. - Napijesz się wina? - drażniła się z nim. - Nie, ty masz przecież alergię... - Na inne wino. A teraz wynoś się stąd. - Uśmiechnął się zarozumiale i opróżnił kieliszek. Co za głupiec. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Co ona zrobiła tamtej nocy? Była tam, w domu Josha, w jego gabinecie... ale on wtedy żył... Więc ta krew... skąd wzięła się ta krew? Może przyniosłaś ją tutaj, wariatko. Jesteś wystarczająco szalona, żeby coś takiego zrobić. Czy ten odcisk dłoni nie pasował do twojej dłoni? O Boże, Boże, Boże! Serce zaczęło łomotać, przypomniała sobie tamten ranek, sypialnię we krwi: lepkie prześcieradła, ciemne plamy na firankach i dywanie, pęknięta szyba w łazience. Błądząc palcami po nocnej szafce, strąciła pilota od telewizora i włączyła lampkę. Rozejrzała się szybko, by upewnić się, że drzwi są zamknięte, a w pokoju nie ma rozmazanej krwi ani niczego niepokojącego. Było cicho. Może zbyt cicho. Nie zaczynaj od nowa, Caitlyn. Boisz się własnego cienia. Oskar przeciągnął się i ziewnął, odsłaniając czarne wargi, różowy język i ostre zęby. - Leniuszek! - podrapała go za uszami. - Tak jak ja. Straszne z nas leniuchy. - Próbowała opanować narastającą panikę, bez skutku. Z trudem zwlokła się z łóżka. W lustrze w łazience zobaczyła swoją przerażoną twarz. - Weź się w garść - warknęła, zaciskając ręce na brzegu umywalki. - Nie wolno ci się załamać. Tylko nie to! - Odkręciła kran, pochyliła się i opryskała wodą policzki i czoło. Zacisnęła powieki. Teraz kilka głębokich wdechów. Uspokój się, nie słuchaj tych głosów... nie słuchaj. Powoli otworzyła oczy i groźnie spojrzała na swoje odbicie. Taka słaba. Taka przerażona. Taka krucha. Weź się w garść! Dobrze, będę dzielna, powiedziała sobie. Umyła zęby, przeczesała palcami włosy, czując, że powoli się uspokaja. No, teraz 171 wygląda zdecydowanie lepiej. Przydałoby się pociągnąć usta szminką. Otworzyła szafkę i pogrzebała w kosmetykach. Tylko trzy szminki. A miała cztery. Brakowało jej ulubionej, różowej, tej, którą można kupić wyłącznie u Maxxella. Trochę zdziwiona jeszcze raz przeszukała szafkę. Różowej szminki nie było. Trudno, użyję malinowej, pomyślała. Tamta na pewno jeszcze się znajdzie. Ostatnio ciągle coś gubiła, zapodziała telefon komórkowy, kosmetyki, ulubione buty... - Tak to się właśnie zaczyna, wariatko - burknęła, wkładając spodenki i T-shirt. Ślady na nadgarstkach zagoiły się trochę, już nie musi chodzić z długimi rękawami. Przechodząc obok pokoju Jamie, zauważyła, że drzwi są zamknięte... dziwne. Caitlyn rzadko je zamykała, zwykle były otwarte, żeby zawsze mogła tam zajrzeć i przypomnieć sobie swoją małą córeczkę. Ale przecież wczoraj wpadła Kelly, tak? Na pewno? Otworzyła drzwi i zalała ją fala wspomnień. „Mamusiu, mamusiu, poczytaj mi bajkę. Tę o króliczku!” Córeczka stanęła jej w oczach jak żywa, z promienną buzią, burzą jasnych loczków, słodkim uśmiechem. Caitlyn już miała wyjść, z boleśnie ściśniętym sercem, gdy spojrzała na łóżko... coś było nie tak... czegoś brakowało... króliczek. Ulubionego pluszaka Jamie nie było na łóżku ani na regale, ani... Mamusiu? Gdzie jesteś? Znów usłyszała w głowie przerażony głos Jamie. Czy jej córeczka... Nie, czy ktoś udawał jej córeczkę, czy to tylko wytwór jej wyobraźni? Jak to Lucille kiedyś powiedziała? „Ty też je słyszysz, Caitlyn, wiem, że słyszysz. Duchy, one do ciebie mówią”. Lucille jest trochę pomylona, wszyscy tak uważają, i tylko dlatego może wytrzymać z matką. Mogła. Ale głos Jamie był taki rzeczywisty. Dzwoniła... Caitlyn pobiegła do sypialni jeszcze raz sprawdzić numery dzwoniących, ale wszystkie zostały wykasowane. Ktoś to zrobił. Nie ona. Pamiętałaby. Mówiłam ci, Caitie-Did, jesteś kurewsko pomylona! Ile razy słyszała w głowie oskarżycielski ton Kelly. Setki? Tysiące? Zdruzgotana, przeszła przez korytarz i podeszła do komputera. Otworzyła pocztę i zobaczyła kilka wiadomości od Kelly. Hej, śpiochu! Co z tobą? Sama mam sobie przyrządzić martini? Wpadłam do ciebie, ale ty robiłaś za śpiącą królewnę. Zadzwoń do mnie. Buziaki, Kelly. Kelly tu była? Czy to ona wzięła szminkę i króliczka Jamie? Czy... Tak, na pewno. Otworzyła drugą wiadomość. Zapomniałam napisać, że zajęłam się detektywem Reedem. Co? O, Boże! Przyszedł, gdy spałaś, i kazałam mu spadać. Udawałam ciebie i powiedziałam, że nie będę z nim rozmawiać bez adwokata. Nie, to się nie zgadzało. Caitlyn pamięta przecież, że przyszedł detektyw Reed. I to ona kazała mu wyjść. Na pewno? Spała, a potem... a potem, o nie! Strach chwycił ją za gardło. Zanim zaczniesz prawić mi kazanie, uspokoję cię. Ten glina to kupił, tak samo jak kilka dni temu ta wkurzająca dziennikarka, Nikki Gillette. Oj, niedobrze. Kelly uwielbiała przesadnie dramatyczne gesty i mistyfikację. Do zobaczenia. Buziaki. Pa! Caitlyn wyłączyła komputer i objęła głowę rękami. Kelly zaczyna stwarzać problemy. Ale przecież zawsze tak było.