- Masz przy sobie jakiś dokument?

- Żebyś wiedziała. Prowadzę sprawę, wiesz, co to znaczy. - Ale ta sprawa jest wyjątkowa, prawda? - spytała cierpko. Pożałowała własnych słów, ledwie je wypowiedziała. Zachowywała się jak płaczliwa, zazdrosna kochanka. Obrzydliwość. Nie jest przecież taka, a i Santos nie szuka takiej kobiety. Potrzebuje swobody, przestrzeni... - Posłuchaj, Liz... - Przeczesał włosy zmęczonym gestem. - Mam za sobą nieprzespaną noc. Jestem skonany, głodny i mam dość wszystkiego. Przestań dąsać się jak małe dziecko i mów, o co chodzi. - Widziałeś się z nią, prawda? - Jeśli pytasz o Glorię, to widziałem wyniosłą królową St. Charles i nieszczególnie przypadł mi do gustu jej sposób bycia. - Naprawdę? Chciałam powiedzieć, że... - zamilkła. Czuła się jak kompletna idiotka. Sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Santos ujął jej twarz w dłonie. - Daj spokój, proszę. Jest jak jest, i niech tak zostanie. Nie wracajmy do przeszłości. - Bardzo bym chciała, Santos, ale nie potrafię - odparła drżącym głosem. - Pamiętam... co było między wami. I wiem, jaka ona jest. Egoistka, cały świat kręci się wokół niej. Nie zastanawiałaby się ani chwili, gdyby... Boże, może nie powinnam tego mówić, ale... aleja tak strasznie jej nienawidzę. Zniszczyła moją przyszłość. Gdyby nie ona, kto wie, kim byłabym teraz. - Masz przecież restaurację, dużo osiągnęłaś. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie lubisz swojej pracy? Liz przez chwilę szukała właściwych słów. - Lubię. Ale marzyłam o czymś innym. Chciałam coś osiągnąć, czegoś dokonać. Być naukowcem albo chirurgiem. Zmieniać świat. A ona nawet przez moment nie pomyślała, ile przez nią straciłam. Zawsze myślała tylko o sobie. Wyłącznie o sobie. Myślałam, że jest moją przyjaciółką. Zrobiłabym dla niej... wszystko, Santos. Wydawało mi się, że ona czuje podobnie. Przysięgała, że tak jest. Kłamała. - Westchnęła ciężko i ujęła dłonie Santosa. - Rozumiesz, dlaczego jej nie ufam? - Rozumiem - powiedział, nachylając czoło do jej czoła. - Mnie też zraniła, zawiodła podobnie jak ciebie. Jej możesz nie ufać, ale zaufaj mnie. Nie obchodzi mnie Gloria St. Geimaine. To, co nas łączyło, było jednym wielkim kłamstwem. Błędem. Pomyliłem się i srogo za to zapłaciłem. - Ale zostały wspomnienia... - Wyłącznie złe. Ona nie stanie między nami, nie przeszkodzi mi pokochać ciebie. Liz spojrzała na niego ze smutkiem. http://www.magazynsplendor.pl jest ciężko chora. Prosiła, żebym natychmiast przyjechał. Dlaczego myślisz, że kłamię? - Znam trochę życie. - Rick pewnie prowadził wóz wąską, krętą drogą. - Co mogę pomyśleć, spotykając w środku nocy takiego dzieciaka, jak ty? Coś tu nie gra. Puściłeś się w świat szukać szczęścia, mam rację? - Nie czekając na odpowiedź Victora, dodał: - Mogę ci pomóc, dać ci nocleg na jakiś czas i tak dalej... - Niby z jakiej racji? Przecież mnie nie znasz. - Kiedyś byłem w takiej samej sytuacji i dobrze wiem, co to znaczy. Wierz mi, Victor, jest ciężko, nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko. Santos był bliski kapitulacji. Miał ochotę przyznać się i przyjąć pomoc Ricka. Oferta brzmiała szczerze, zachęcająco. Z drugiej strony to, co przeszedł przez kilka ostatnich miesięcy, nauczyło go ostrożności wobec ludzi. Przekonany, że za każdym życzliwym gestem muszą się kryć ciemne motywy, nikomu już nie dowierzał i nie ufał w dobre intencje. Ten człowiek mógł kłamać, może chciał go podejść. Dlaczego miałby pomagać nieznajomemu? - Domyślam się, że ciężko. - Santos spojrzał Rickowi prosto w oczy. - Ale mnie to nie dotyczy. Nie szukam pomocy. W Baton Rouge czeka moja babka. - Jak chcesz. - Rick wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby. Było w tym uśmiechu coś odpychającego, fałszywego. Santos wzdrygnął się z odrazą. - W każdym razie dzięki za propozycję. - Nie ma za co. - Rick zwolnił, zjechał na pobocze. - Poczekaj. Muszę się odlać. Santos skinął głową i odwrócił twarz do okna. Słyszał, jak Rick odpina pas, kątem oka dostrzegł, że nachyla się, żeby wyjąć coś spod siedzenia, i wtedy... Wiać, wiać stąd jak najszybciej! Nie wahał się ani chwili. Szarpnął za klamkę, lecz w tym samym momencie Rick wychylił się ku niemu tak gwałtownie, że Santos uderzył ramieniem w drzwiczki, te zaś ustąpiły pod naporem i wnętrze wozu zalało światło.

Wszystkie oczy zwróciły się na Glorię. Szeptano, wymieniano domysły. Gloria zaś ogarnęła ramiona dłońmi i skuliła się w sobie, jakby miała ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię. Wszyscy wiedzą, myślała. Obwiniają ją. Nagle u jej boku pojawiła się matka i przygarnęła ją do siebie. Gloria przywarła do niej kurczowo, pełna wdzięczności za ten gest wsparcia. Kiedy Santos stanął przed nią, spojrzała na niego niepewna swoich uczuć, rozdarta. Z jednej strony chciała paść mu w ramiona, znaleźć w nich pocieszenie; z drugiej widok jego twarzy na zawsze miał się jej kojarzyć ze śmiercią ojca. Przecież ojciec zginął przez nią. Przez jej nieobliczalną, nieodpowiedzialną, chorą miłość do Santosa. - Myślałaś, że nie przyjdę? - zapytał cicho. - Nie wiedziałaś, że pokonałbym całą armię, poruszyłbym niebo i ziemię, byle być z tobą? - Dotknął jej policzka. - Tak mi przykro, kochanie. Wiem, jak bardzo go kochałaś. - Jest pan tutaj osobą niepożądaną - Sprawdź Ruszyła do najbliższych drzwi, ale zastąpił jej drogę. - Może sytuacja wydaje się trochę dziwna, ale mówię całkiem poważnie. - Gdzie ja jestem? - W mojej piwnicy win. Zapasowej, żeby być dokładnym. - W piwnicy win. Oczywiście. - Odwróciła się twarzą do niego. W jej oczach oprócz gniewu malowało się zaskoczenie. - Łoże z baldachimem? To... - Ze złotego pokoju. Wiedziałem, że ci się podoba. - W porządku. - Skrzyżowała ramiona na piersi. - A czy mogę się dowiedzieć, dlaczego umieściłeś mnie w piwnicy? Wreszcie jakieś rozsądne pytanie. - Thompkinson, na górę. Vincent, wracaj do karocy i pokręć się jeszcze trochę po mieście. Wychodząc, zamknijcie drzwi. Stajenny i lokaj czym prędzej spełnili polecenie. Obaj z pewnością czuli ulgę, że uszli