Poprawił się. Nie myśl, że to sobowtór.

gdy Jennifer i James zaczęli romansować. Nawet o tym nie myśl, upomniał się, ale nie mógł się powstrzymać i wyobrażał sobie, jak wówczas wyglądał zajazd. Pewnie na deskach podłogi leżał dywan. Jasnobłękitny szezlong był nowy i wygodny, biureczko wyglądało na antyk. Łóżko kusiło świeżą, czystą pościelą i dobraną narzutą. Pomyślał, że koło biureczka musiało być krzesło, może obite takim samym błękitnym aksamitem jak sofa. Wyobraził sobie czarną sutannę i koloratkę niedbale rzucone na poręcz. Zacisnął pięści. Jego przyrodni brat, ksiądz James McLaren, był przystojnym mężczyzną – niewinny uśmiech ministranta, mocno zarysowana szczęka, błękitne oczy, których czar działał na wiele kobiet, nie tylko na Jennifer. Niektóre, jak jego eks, podejmowały wyzwanie i robiły, co w ich mocy, by rzucić księdza na kolana. Inne – łagodne, miękkie, w chwili słabości zwracały się do kapłana i ulegały jego czarowi. Bezczelny grzesznik. Bentz niemal słyszał jego gardłowy śmiech, wyobrażał sobie szelest jego kroków na deskach podłogi. Tu, w tym pokoju, rozbierał się zapewne do naga, a potem zbliżał się do rozbawionej, rozchichotanej Jennifer, całował ją, rozbierał. A może było odwrotnie? Może to ona w seksownej bieliźnie czekała na niego w łóżku, nasłuchiwała jego kroków, wpatrywała się w zamknięte drzwi? http://www.logopedapoznan.info.pl Pod Bentzem ugięły się kolana. Na miękkich nogach wyszedł z łazienki pełnej piór, ptasich odchodów i resztek sowich biesiad. A potem pomyślał o drugim wyjściu i schodach. Cholera! Z nerwami napiętymi jak postronki wycofał się do holu i usłyszał odgłos kroków i oddech na poziomie parteru. Niemal skoczył przez poręcz, runął w dół i poświecił w mrok korytarza. Pusto. Nikogo. Ani ludzi, ani duchów. Na obolałej nodze pokusztykał do najbliższych drzwi i znalazł się w recepcji zjazdu, przy głównych drzwiach do misji. Powietrze było tu duszne, zastałe. Ale i tak wyczuwał smugę zapachu jej perfum.

nie miał innego tropu. Tylko Fernanda. Wstał i poczuł skurcz w nodze. Nie zwrócił na to uwagi. Wyrzucił resztkę posiłku do śmieci. Zgodnie z instrukcją na plakacie przy drzwiach umieścił tackę w odpowiednim pojemniku, zabrał pepsi i wyszedł przez przeszklone drzwi w zapadający mrok. Nie było jeszcze ciemno, ale znowu nadciągała mgła, osiadała na chodnikach, pochłaniała alejki. Sprawdź zemścić? – Sam nie wiem. – Bentz zwolnił na światłach. – Muszę mieć wszystko, co masz. Wszystko. – Nie ma sprawy. – A ty musisz zwolnić. – Nie wiem, czy mogę. – Słuchaj, spójrzmy prawdzie w oczy. Policja nadal będzie cię miała na oku i szczerze mówiąc, wcale się im nie dziwię. Nie możesz przeszkadzać w dochodzeniu, sam wiesz. A policjant nigdy nie prowadzi własnej sprawy. Bledsoe i bez tego jest na ciebie cięty. – Zawsze był. Dam sobie radę – mruknął Rick filozoficznie, choć w jego głosie pojawiła się nuta gniewu. – Nieważne. W departamencie mówi się, że twój powrót spowodował te morderstwa. Musimy się wszystkim zająć.