64

przynajmniej częściowo, uporządkować sprawy schedy. Odłożył słuchawkę i teraz mógł już poświęcić uwagę Maggie, co, musiał to przyznać, czynił z niekłamaną przyjemnością. - Szef przyjął wymówienie? - zapytał. Maggie rozprostowała uwolnione od ciężaru ramiona i usiadła na kanapie. - Szefowa - sprostowała. - I nie złożyłam wymó31 wienia. Poprosiłam o urlop bezpłatny. Nie chcę tracić pracy w Longhornie. Ash zaśmiał się. - Nie lubisz palić za sobą mostów, co? - Nie stać mnie na to. Mówiłam ci już, że trudno o stałą pracę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że właściwie nic nie wie o Maggie. Tak mu zależało, żeby przyjęła jego ofertę, że nie zdążył niczego się o niej dowiedzieć. Postanowił to teraz nadrobić. - Rozumiem, że nie jesteś mężatką? - zapytał i w odpowiedzi otrzymał pełne politowania spojrzenie. http://www.kosmetyki-naturalne.biz.pl molestowanie? - Nie planowałem tego. - Przypuszczam, że większość ludzi na pana miejscu to właśnie by zrobiła. - Ma pani na myśli ludzi niewinnych? 79 W poniedziałek po południu Lizzie z radością uczestniczyła w jednej z najmilszych imprez, wymyślonych przez Susan. W kuchni uroczej francuskiej restauracji sprzedawcy większości księgarń w mieście przystąpili do konkursu, w którym każdy z nich miał za zadanie przygotować swoje ulubione dania według przepisów z „Czystej rozkoszy".

czy nic jej nie zagraża, po prostu położyłaby się przy Irinie, głaskałaby jej ciemne włoski i cieszyłaby się tą nocą. Ale nie wiedziała. Trzeba obdzwonić szpitale. To powinno jej przynieść ulgę. Sprawdź Drugie uderzenie nie nastąpiło. Dąb zadrżał w rękach „taranczyków” jakby był śliską żmiją, rozdziawił wierzchołek jak paszczę i walną zaostrzonym ogonem rozrąbując na pół łożniaków mających mniej szczęścia i zwinności. Pozostałych odrzuciło od ożywionego klocka i uciekli jak pluskwy od światła. Jadowicie pomachawszy za nimi w rozwidlonym językiem, ta¬ran majestatycznie owinął się wokoło świątyni, ziewnął, wczepił się zębami we własny ogon, naprężył się i znieruchomiał jak za dawnych czasów. Teraz mieliśmy dodatkową obronę w wyglądzie mocnej dębowej obręczy, na amen otaczającą świątynie. Wyraźnie zakłopotany wróg nieśmiało wyglądał zza domów i drzew, nie przejawiając chęci kontynuować oblężenia. Dopiero pół godziny później, usłyszeliśmy pseudo doradcę, który złośliwie się kłócąc pierwszy podbiegł do świątyni i złośliwie kopnął stwardniałe cudo(wydaje mi się, że się mocno uderzył, ale nie przyznał się, więc pozostawała mi tylko wyobraźnia), a potem znów nastał porządek w szeregach wroga. - Jeżeli ona jest prawdziwa i nie po ich stronie, to dlaczego nie zabili jej od razu? - Orsana skinęła na Lereenę. - Możliwe, że nie chcieli ukazywać swej obecności wcześniej – przypuścił Len. Na pewno wiedział tyle co my - od Orsany lub Rolara. Zobaczywszy zniknięcie reara od razu zablokowałam to miejsce od telepatii, żeby Lereena nie grzebała w moich myślach. Zresztą len miał tylko kilka minut, których nie starczyłoby mu na rozeznanie sytuacji u mnie. – Nie podlegają telepatycznym zdolnościom, a bez nich Władczyni nie mogłaby jak dawniej kierować Arlissem, gdyż poddani powzięliby niedobre podejrzenia i wypowiedzieli jej posłuszeństwo. - I jeżeli Lereena do tej pory żyje, można mieć nadzieję, że w dolinie są jeszcze prawdziwe wampiry - z westchnieniem ulgi dokończył Rolar. - I teraźniejsze sarny,- mrocznie potaknęłam, złażąc z belki. -- Ciekawie, gdzieś teraz mój konik? - A gdzie patrzyli Strażnicy? - przypomniała sobie Orsana. - Dobra, łożniaków nie można odróżnić od wampirów, ale na początku, kiedy w dolinie były jeszcze kjaardy i Strażnicy na nich jeździli, dlaczego nie poinformowali Lereeny o ich dziwnym zachowaniu? - Strażnicy już dawno nigdzie nie patrzą. -- Machnęłam ręką. -- Zginęli na miejscu, kiedy zamienili się z sobowtórami. Pozbawiony szóstego wampirzego zmysłu, nowy pograniczny garnizon patroluje tylko główne drogich. Dlatego tak łatwo przekroczyliśmy pierwszy pierścień doliny. Myślę, że wolijski oddział nie pojawił się od razu w dolinie - najpierw osiadł na granicy, po cichu podmieniając Strażników i trując kjaardy, a następnie... - Trafnie o kjaardach. – Twarz Lena, który patrzył, wydawać by się mogło, przez drzwi, rozświetliła się znajomym uśmiechem przedsmaku. -- Teraz będzie bardzo wesoło! Rolar i Orsana, odpychając się od siebie, poleźli na belkę, a przylgnęłam do dziury, która została po mieczu Lena. Na zewnątrz na razie nie było widać żadnych nieprzewidzianych atrakcji. Doradca niegłośnie szeptał pomiędzy sobą a zgromadzonymi wokół niego wspólnikami, czasem spoglądając w naszą stronę, jak chciał się przekonać, że świątynia stoi w miejscu, a nie uciekła na paluszkach w krzaki. Sądząc po jego ponurej fizjonomii, szybka kapitulacja nam nie groziła. Właśnie zebrałam się zapytać, co Len miał na myśli, ale nagle na plac wtargnęła Kella na parskającym Wolcie.