więźniami.

możesz mydlić oczy. Wiem, że coś się wydarzyło, Rainie. Coś się stało, Shep ci pomógł i to was łączy, prawda? Nadal nie wiem, w czym rzecz, ale jest coś między tobą i Shepem, co wykracza poza zawodowe relacje. Dlatego fakt, że przez jakiś czas byłaś w szkole sama z nim i jego synem, wygląda podejrzanie. Sanders ma rację. Nie powinnaś prowadzić tego śledztwa. I chyba dobrze o tym wiesz. Milczała, zaciskając usta. Zbił ją z tropu. Na początku zastanawiał się, dlaczego młodą inteligentną kobietę zadowala skromna praca. Dzisiaj zrozumiał. Dzięki niej Rainie kontrolowała swoje życie. Miała do czynienia z miłymi ludźmi, a żaden z nich nie był wścibski. Podejrzewał, że spotykała się z mężczyznami, których większym atutem były mięśnie niż mózg i związki te trwały krótko. Nikt nie mógł zadać zbyt wielu pytań. Nikt nie mógł się za bardzo zbliżyć. Ochrona przed silnymi więziami stała się sposobem na życie. – Nie mogę oddać śledztwa – powiedziała nagle. – Bo obiecałaś to Shepowi? – Tak. – Zawahała się. – Jestem mu winna choćby tyle. – Ile dokładnie jesteś mu winna, Rainie? – Shep wierzył we mnie. Jest dobrym przyjacielem, chcę być wobec niego lojalna. Ale ja też mam swoje zasady, Quincy, i nie łamię ich. Wszyscy idziemy przez życie, dokonując różnych wyborów i wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za nasze czyny. Jeśli Danny zastrzelił te dziewczynki, musi ponieść karę. – Jesteś pewna? http://www.korekcja-wzroku.net.pl/media/ Zapadła cisza i chociaż nie byli tak bardzo od siebie oddaleni, wciąż byli zbyt daleko. Zastanawiała się, czy on siedzi w ciemnym pokoju. Zastanawiała się, czy znów nie jadł kolacji, tak jak wcześniej odpuścił sobie lunch i śniadanie. Zastanawiała się, ile jeszcze godzin będzie niecierpliwie cho¬ dził, zanim nie zaśnie z wycieńczenia. Zastanawiała się też nad tym, że chociaż znali się tak dobrze, nadal tak wiele ich dzieliło. - Muszę kończyć - powiedział Quincy. - Rano pogadam z Everettem. - Kto to jest Everett? - To mój zwierzchnik. Na pewno chciałby się dowiedzieć o tych telefo¬ nach, a może już o nich wie. Muszę też zrobić spis nazwisk. Rainie spojrzała na zegar. Minęła północ. - Quincy - zaczęła. - Nic mi nie jest.

go szczęśliwszym. Potrafił rozmawiać z nią tak, jakby rozumiał wszystko to, czego nie dopowiadała. Koszmarne sny, w których jechała razem z Mandy, rozpaczliwie szarpiąc za kierownicę... Poczucie izolacji, które nagle na nią spadło, bo siostra odeszła, a rodzice się rozstali... Czuła się jak ziarnko piasku w wielkim, obojętnym wszechświecie. Zapragnęła przyjść na strzelnicę i z potężnej broni wypalić do papierowego Sprawdź jej nazwisko, przyjrzał się jej licencji i powiedział, że nie może wjechać na teren. Jeszcze raz podała nazwisko i pomachała licencją, a on jeszcze raz powtórzył swoje. - Niech pan posłucha. Jestem współpracownicą agenta specjalnego Pier¬ ce'a Quincy'ego - spróbowała. Próba ta nie zrobiła wrażenia na srogim strażniku. - Nie chcę mieć stałego wstępu - spróbowała jeszcze raz. - Czy tu nie wydaje się jednorazowych przepustek? Dowiedziała się, że dostałaby przepustkę gościa, gdyby wcześniej podano mu jej nazwisko. Oczywiście, wraz ze stosownym zezwoleniem. 94 - Więc co, do cholery, mam teraz zrobić? Zaraz, zaraz...! - uniosła ręką widząc stanowczy wyraz twarzy wartownika. - Wiem, nie mogę wjechać na