- Wolija? Po raz pierwszy słyszę o takim państwie! - Zmarszczyła się od zdziwienia Orsana, odrywając się od dziury. -- Oj! Aj-ja-jaj!

- Co to jest za trakt bez mostu?! - rzuciłam się na boga winnego wampira. -- Wy co, towary z brzegu na brzeg przerzucacie z katapulty? A kupcy z rozbiegu po wodzie biegną? - Dlaczego? Most jest tylko w nocy. Przy nim zazwyczaj dyżuruje stróż, za symboliczną opłatą... - Gdzie?! - przerwałam, zdecydowana oddać wszystko do ostatniej nitki stróżowi , byle jak najszybciej wynieść się z tego brzegu. - Powinien być na przodzie, na trakcie- zmieszanie odezwał się wampir. Droga, dotychczas prowadząca pod górkę, dała nurka w dół, i Krogania otworzyła się przed nami w całej wspaniałości stromych brzegów i potężnego łożyska, dwa razy szerszego od Pieszczoty. Most i naprawdę był. Jego zniszczony szkielet bardzo malowniczo dymił się pod księżycem, przypominając szkielet gigantycznego smoka. Lecz osadzać koni nie pomyśleliśmy - wilczy krąg otoczył brzeg i teraz zaciskał się, odciąwszy drogę powrotu. - Jeżeli spróbujesz dać nurka, już nie wynurzysz się - mrocznie obiecałam Smółce, mając nadzieję, że budowniczym starczyło rozumu nie stawiać most w samym szerokim i najgłębszym miejscu. Skok z wysokiego brzegu w nieznaną rzekę i bez tego zostawia masę niezapomnianych wrażeń, a kiedy wwalasz się tam konno na koniu, twoje uczucia można wyrazić tylko słowem: “Imruk (Przypomnienie autora: Bardzo nieprzyzwoite trolle przekleństwo. Często wykorzystuje się je ze słowem “pełny”)!!!” Opowiadając o podobnych momentach, który przeżyłam oni przeszczęśliwi wkręcą, że “całe życie przeszło mi przed oczami”, lecz ledwie zdążyłam dotrzeć do siedmiu lat, kiedy pojęłam, że jeszcze nie długo po będę na tym świecie – jako głucha, ślepa i z okropnym świerzbem w nosie. Pokręciwszy głową i mrużąc oczy, ja mniej więcej doszłam do siebie. Szybko obejrzałam się. Smółka szybko, celowo płynęła naprzód, rozgarniając wodę nie gorzej od kaczki. Konie wyraźnie opóźniały się. Zobaczyć, czy są na nich jeźdźcy, nie udało mi się. Kobyła już dotykała kopytami dna, kiedy wilki nareszcie zdecydowały przyłączyć się do zawodów pływackich. Prawda, skakać z rozbiegu nie zaczęli, a ostrożnie zeszli po brzegu. Po upływie kilka minut konie dostały się na mieliznę i westchnęłam z ulgą - nasze straty ograniczyły się do brody Rolara, bez śladu zginowszej w wirze. Wampirowi starczyło jednego spojrzenia, by stwierdzić: - Z ogierami tu nie podejdziemy, brzeg zbyt stromy. Wolha, ty ze Smółką wydostawajcie się i skaczcie konno, a my z Orsaną puścimy się wzdłuż mielizny, poszukamy... - Kiedy znajdziecie, wtedy wszyscy razem wydostaniemy się stąd - przerwałam. -- Ty co? Was tu bez soli zeżrą, a ja z góry będę się lubować? - Z dołu tobie będzie mniej do lubowania - odburknął Rolar. -- Leź, jak mówią... głupia! - Co? Głos ja nie podnosiłam, lecz po moim tonie wampir pojął, że żreć go będą nie tylko wilki, i rozsądnie się zamknął. Wilki powoli, lecz nieubłaganie zbliżały się. Na przodzie biegł przywódca, zachłannie błyskając oczami, jak idący na abordaż pirat. Dla efektu mu brakowało mu tylko jatagana w zębach. Smółka chrapnęła i cofnęła się, gotowa znów zabawić się w wyścigi konne, lecz na środku rzeki przed pływającymi łożniakami zjawił się wysoki wodny pagórek, zawrócił, opasał krąg, i kreatury z piskiem zginęli w wirze. Pozostali szybko wrócili się z powrotem do brzegu. Ktoś zdążył, lecz dla wszystkich szczęścia nie starczyło... - Duża ta ryba – oznajmiła lodowatym głosem Orsana. - Patrząc, czym ją karmili – najmniej oszołomiony odezwał się wampir. Ocalałe wilki wdrapały się na stok i zbiły się w kupę, rycząc i zawodząc. Żal było na nie patrzeć, ale bardzo przyjemnie było uświadamiać sobie, że i one mogą na nas tylko popatrzeć. - Dlaczego nie szukają miejsca gdzie jest w bród? – zastanawiałam się, spoglądając wzwyż - nie czeka na nas tym brzegu druga połowa stada, które rozdzieliło się przed spaleniem mostu. http://www.korekcja-wzroku.net.pl - Gdyby tatuś tu był, zrozumiałby, co ja czuję! Na to zabrakło jej odpowiedzi. - Wygrałeś - rzekła w końcu. - Idę. Kiedy wysiadała z taksówki, w oknach się nie świeciło i w domu nie widać było znaku życia, chociaż przynajmniej ze skrzynki na listy nie wystawały gazety, a na progu nie stały butelki z mlekiem. Lizzie z westchnieniem sięgnęła do kieszeni po klucz i włożyła go do zamka, zbyt już wyczerpana i zajęta myślami o Jacku, by zastanawiać się, gdzie może być Christopher. Weszła do ciemnego holu, zapaliła światło, zamknęła

poprosiła o białe wino, żeby mąż nie wyczuł nic z jej oddechu, Shipley kręciła nieznacznie głową. - Jaki jest ten Bolsover? - zapytał teraz Allbeury. - Jeśli to nie tajemnica... - Zniósł dobrze przesłuchania, mimo szoku i żalu. - Sprawdź Miała ochotę udusić się za to, że nie trzymała gęby na kłódkę. - Bo zawsze ja i tylko ja jej dokuczam, tak? - Nie zaczynaj, Tony - powiedziała cicho Joanne. - Proszę cię. - Jeszcze niczego nie zacząłem. Wróciłem tylko do domu w dobrym nastroju, chociaż raz w całym moim popier-dolonym życiu! Był już w połowie schodów i Joanne wiedziała, że jest za późno, że teraz go nie powstrzyma. Chyba że rąbnęłaby go w głowę czymś naprawdę ciężkim i Bóg jej świadkiem, niejeden raz w ciągu ostatnich paru lat