o dobrych kilka lat. No cóż, choć daleko mu było do czterdziestki,

- Cześć, Mark. Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem odtransportować więźnia do Midland. Wspomniałeś przez telefon, Ŝe dziś u Wincroftów dowiedziałeś się czegoś ciekawego. - Tak. - Mark podszedł do biurka i wyjął z szuflady plastikową torebkę. - Jak ci juŜ wspomniałem, chodzi o strzykawkę. UŜywają ich hodowcy koni, ale ta jest zwykła, robi się nią zastrzyki chorym w szpitalach. Gavin wziął od Marka torebkę i przyjrzał się znajdującej się w niej strzykawce. - Wspomniałeś Nicie o tym znalezisku? - Nie. - Mark potrząsnął głową. - Nikomu o tym nie mówiłem. Na szczęście byłem sam, gdy to znalazłem. - To dobrze - stwierdził Gavin. - Ludzie mogliby wziąć to na języki i kalkulować, czy ma to związek z morderstwem Jonathana, bo krąŜy po mieście pogłoska, Ŝe przyczyną jego śmierci jest trujący zastrzyk. Laboratorium jest juŜ zamknięte, ale dam im to z samego rana. Potrwa trochę, zanim dostanę wynik. W środę na naszym wieczornym spotkaniu będę juŜ go miał. - Tu jest lista nazwisk ostatnich klientów Nity. - Gavin skinął głową. - Są tam wszyscy, którzy korzystali z jej usług, równieŜ ci, którym dawała lekcje jazdy konnej, i równieŜ ci, którzy trzymają konie w jej stajniach. Gavin aŜ zagwizdał, gdy Mark podał mu kartki maszynopisu. - Wygląda na to - powiedział - Ŝe interes kwitnie. http://www.implanty.info.pl Było rzeczą powszechnie wiadomą, że lord Alexander prowadził nader rozwiązły i kosztowny tryb życia. Bez opamiętania szastał pieniędzmi, wydawał je tak, jakby lal wodę z konewki. Bezkrytycznie i z konsekwencją godną lepszej sprawy realizował swoje ekstrawaganckie zachcianki, toteż nic dziwnego, że jego śmierć nie wzbudziła w najbliż¬szych żadnego żywszego uczucia poza ulgą. Lysander przypuszczał, że nieodpowiedzialne zachowanie brata w rów¬nym stopniu co nieszczęśliwa gra ojca przyczyniło się do fatalnego stanu rodzinnych finansów. Mimo wszystko różnili się między sobą - stary markiz przynajmniej żył uczciwie, lord Alexander zaś był zdolny do wszelkich oszustw. Lysander, który niespodziewanie w wieku dwudziestu sześciu lat musiał stawić czoło tylu problemom, prowadził dotąd równie beztroskie i szalone życie, jak poprzednicy. Jako młodszemu synowi przypadła mu w udziale znacznie skromniejsza sumka, ale kierując się zdrowym rozsądkiem potrafił tak rozplanować wydatki na kosztowne rozrywki, konie i kobiety, że zdołał uniknąć wpadnięcia w jeszcze większe kłopoty. - A co z Arabellą? - zapytał. Chodziło o jego siostrę, szesnastoletnią samowolną panienkę, zmyślną i śliczną jak obrazek. W pół roku przewinęło się przez jej życie przynaj¬mniej sześć guwernantek. Pan Thorhill westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową. - Ojciec pana uważał, że ma jeszcze czas, by zapewnić przyszłość pańskiej siostrze. Lysander sięgnął po karafkę i nalał sobie kolejny kieliszek brandy. - Zatem, dysponując zaledwie dziewięciuset funtami rocznie, mam do spłacenia horrendalne długi, muszę utrzymać siostrę i sprawić, aby wszystko pozostałe się nie rozpadło - stwierdził ponuro. - Panie Thorhill, to absolutnie niewy¬konalne. Prawnik nic nie odpowiedział, przełożył jedynie kilka leżących przed nim na biurku kartek. - Co na to moja ciotka? - Lady Helena posiada trochę własnych pieniędzy. Płaciła zresztą ostatniemu markizowi, pańskiemu bratu, sto funtów rocznie na swoje utrzymanie. Ponadto oświadczyła niedawno, że pokryje wydatki na guwernantkę dla panny Arabelli, jeśli będzie ją mogła sama wybrać. - A jak odbywało się to do tej pory? - Lysander podniósł wzrok na mecenasa. - O ile się orientuję, lord Alexander osobiście wybierał te panie - odparł prawnik i kaszlnął dyskretnie. - Wydaje się, że nie było to dobre rozwiązanie. - Mogę to sobie wyobrazić - skomentował sucho Lysan¬der. Miał jeszcze w pamięci swoją wizytę w domu tuż po pogrzebie ojca i obraz ładniutkiej istoty z przyklejonym bezmyślnym uśmiechem, która przy stole nieustannie wybałuszała oczy na jego brata. Bóg jeden wie, jaki wpływ miało to na małą Arabellę...

była tchórzem. Scott wcale się nie zdziwi, gdy wróci do domu i nie zastanie jej. Zrozumie, że po tym, co zaszło wczoraj, nie mogła dłużej zostać w Summerhill. Ruszyła w stronę drzwi. - Dzięki za kawę, pani Caird, zamierzam... - Poczekaj chwilę, Willow... Sprawdź niewłaściwa, ale ty jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać. Obserwowałem cię, jak odnosiłaś się do Eriki, gdy przyprowadziłem ją tutaj. TakŜe do innych dzieci, których matki przychodziły do naszej firmy. Jesteś szczera, naturalna, Alli, i dzieci do ciebie lgną, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe ja mam do ciebie pełne zaufanie. Nie były to słowa, jakie pragnęła usłyszeć od ukochanego męŜczyzny, ale lepsze to niŜ nic. Miał rację, tak ją oceniając. Umiała troszczyć się o dzieci. Wychowała się w domu bez ojca i miała siostrę Karę, siedem lat od siebie młodszą. Ojciec jej porzucił Ŝonę i dwie córki - Alli miała wtedy dwanaście lat i potem nie lubiła wracać myślami do tych czasów. By związać koniec z końcem, matka Alli pracowała na dwóch etatach, toteŜ głównie ona opiekowała się młodszą siostrą. Matka zmarła tuŜ przed siedemnastymi urodzinami Alison i obowiązek wychowania Kary spadł na nią. Cieszyła się, Ŝe Kara jest obecnie na drugim roku teksańskiego uniwersytetu w Houston. - Bo chcę cię prosić, Ŝebyś została nianią Eriki.