Jeszcze raz okrążywszy pokój, wyszedł na korytarz i ruszył w dół po schodach.

Próbowała wyobrazić sobie Fionę Delacroix w roli pani starej londyńskiej rezydencji w czasie oficjalnej żałoby. Już widziała te metry czarnej krepy spowijającej cały dom. Panie Delacroix miały wyraźną skłonność do przesady w ubiorze. - Tak, była to z mojej strony wspaniałomyślna propozycja, zważywszy na to, że nienawidzę podróżować. A czy pani wie, jak brzmiała odpowiedź Luciena? Przysłał mi list. Znam go na pamięć. Chyba nigdy nie zapomnę jego okrucieństwa. - Pani Delacroix poprawiła poduszkę, sadowiąc się wygodniej. - Brzmiał tak: „Prędzej dołączę do Jamesa w piekle, niż pani do mnie przyjedzie”. Wyobraża sobie pani? A kiedy umarł drogi Oscar, czekał prawie siedem miesięcy, zanim sprowadził nas do Londynu. - I to tylko dlatego, że drogi Oscar i jego ojciec zastrzegli to w testamentach. W tym momencie w progu stanął lord Kilcairn. - Widzi pani? On nawet nie zaprzecza! Hrabia oparł się o futrynę i utkwił wzrok w Alexandrze. Minęła dłuższa chwila, nim ta zauważyła, że jej pracodawca trzyma w ręce smycz, a przy jego nodze siedzi Szekspir. - To prawda, ciociu Fiono. Nie widzę powodu, żeby zaprzeczać. - Ha! - Wybaczcie, że panna Gallant na chwilę was opuści. Musimy omówić warunki umowy. - Och, proszę zostać! - zawołała Rose. Milczała przez całą tyradę matki, tak że Alexandra prawie zapomniała o jej obecności. http://www.grossglockner.com.pl/media/ Następne dwie godziny pozostawiły w umyśle Santosa jedynie mgliste wspomnienie. Pamiętał głównie narastające z każdą chwilą uczucie paniki - i właściwie niewiele więcej. Oczywiście wiedział, że Lily przeszła zawał. W pierwszej chwili nikt nie potrafił powiedzieć, jak rozległy. Lekarz zaaplikował morfinę dla uśmierzenia bólu, a kiedy już miał wstępne rozpoznanie, zaczął podawać leki swoiste. Chociaż Santos nigdy nie uważał się za szczególnie uduchowionego, nie przestawał się modlić do Boga, by zachował Lily przy życiu. Jego modlitwy zostały wysłuchane, chociaż lekarz nie czynił zrazu wielkich nadziei. Lily była starym człowiekiem, miała słaby organizm, a zawał wyglądał na ciężki. Istniało duże prawdopodobieństwo, że po pierwszym przyjdzie następny. A jednak żyła. Santos był tak wdzięczny Bogu, że zbierało mu się na płacz. Lily, uwolniona wreszcie od bólu, odpoczywała i na razie nie musiał bać się ojej życie. Lekarz powiedział, że będzie spała około dwunastu godzin; radził Santosowi, żeby i on poszedł do domu i zdrzemnął się trochę, zwłaszcza że najbliższe dni, jeśli chciałby odwiedzać Lily, miały być dla niego bardzo męczące. Pocałował więc staruszkę w czoło, szepnął, że niedługo wróci, po czym z najbliższego automatu zadzwonił do pracy, potem do Liz, wreszcie do Hope. - Słucham, z czym pan dzwoni, detektywie Santos? Wzdrygnął się na dźwięk suchego, odpychającego głosu, tyle w nim było wyniosłości, pogardy, lekceważenia. - Mam dla pani złą wiadomość. - A cóż by to mogło być? Kolejne morderstwo w hotelu? - Chodzi o pani matkę - powiedział spokojnie, acz nie bez wyraźnej niechęci, której nie próbował nawet ukrywać. - Miała... - Pan wybaczy - przerwała mu natychmiast. - Ktoś musiał wprowadzić pana w błąd. Ja nie mam matki. Umarła przed wielu laty, za granicą. Nie odłożył słuchawki. Przemógł się ze względu na Lily, na obietnicę, którą jej złożył. - Proszę sobie darować te bajeczki, pani St. Germaine. Wiem, kim pani jest. Osobiście uważam, że nie jest pani godna lizać butów Lily, ale obiecałem jej, więc dzwonię. Hope zaczęła się śmiać.

zapytał, zerkając na jej szkolny strój. - A co, nie wyglądam? - I wszystkie są takie niepokalane, jak ty? - Nie. Ja jestem najgorsza w całej szkole, a już na pewno w mojej klasie. Siostra Marguerita chętnie to potwierdzi. - Wasza dyrektorka? - Kiedy Gloria skinęła głową, dodał: - Musi być ostra. - Okropna. Nie znosi moich wygłupów. - Już przy samochodzie Gloria wyciągnęła ku Santosowi dłoń z kluczykami i spytała: - Chcesz prowadzić? Sprawdź nieprawdopodobne doznanie daje wolność, uskrzydla. Tak, Santos da jej wolność, wyswobodzi ją. Był jej przeznaczony, jeśli wcześniej miała cień wątpliwości, teraz nabrała absolutnej pewności. Osunęli się na siedzenie, Gloria przywarła całym ciałem do kochanka. - Nie przerywaj - szepnęła. - Muszę. - Dlaczego? Kocham cię. Nie będziemy się widzieć przez trzy tygodnie. Zaczynał się właśnie karnawał, szczególnie celebrowany w Nowym Orleanie okres balów, przyjęć i ulicznych parad. Z karnawałem zaś związane były obowiązki towarzyskie, które miały rozdzielić Glorię i Santosa na dłużej. - Nienawidzę karnawału - jęknął. - Zwariuję bez ciebie. - Tym bardziej nie przerywaj. Proszę, Santos. - Igramy z ogniem. - Podoba mi się to. - Glorio, powinnaś chyba... - Co? - zapytała ze śmiechem, całując wnętrze jego ucha. - Co zrobisz, jeśli...