delikatnie Jamesa z jednego ramienia na drugie. -I powiedz mi, o co chodzi. - Pamietam... wszystko sobie przypomniałam - powiedziała, patrzac na parapet, na którym czesto wylegiwał sie jej czarno-rudy, pregowany kot, jedyne zwierze, jakie kiedykolwiek posiadała. Miał zielone oczy i potrafił podrzec ka¿da ilosc ponczoch, które chowała w szufladzie. Nazwała go Wagabunda. Zniknał dwa lata po tym, jak sie pojawił. Kylie nigdy sie nie dowiedziała, co sie z nim stało, chocia¿ szukała go przez wiele tygodni, dzwoniac do schronisk dla zwierzat i 429 znajomych, a nawet na policje. Departament Policji San Francisco nie wykazał szczególnego zainteresowania ta sprawa i Kylie musiała sie w koncu pogodzic z bolesnym faktem, ¿e nawet kot ja porzucił. - Cholera - szepneła. Niemal zapomniała, ¿e Nick patrzy na nia, kra¿aca nieprzytomnie po mieszkaniu. Otworzyła jedna z szafek w holu i zobaczyła starannie poukładane srodki czystosci, sciereczki i szczotki. http://www.gimgryf1.pl szczęka. Coś zdecydowanie wisiało w powietrzu. Coś złego, niegodziwego. On to coś wyczuwał: doświadczał takiego wrażenia, kiedy zaglądał w zimne oczy zabójcy. Wyjrzał na zewnątrz i patrzył na zbliżającą się burzę. Wiedział, że może być ofiarą jakiejś wymyślnej pułapki. Podniósł jednak słuchawkę i wykręcił numer do sędziego. Po trzecim dzwonku zgłosiła się Lydia Vasquez. 147 - Rezydencja państwa Cole’ów - powiedziała, wciąż jeszcze z wyraźnym akcentem w głosie. - Mówi Nevada Smith. - Postanowił sobie, że nie będzie owijał niczego w bawełnę. - Szukam Shelby. - Och, seńor Smith, przykro mi, ale Shelby... nie ma jej. - Dokąd pojechała? - Ja... ja nie wiem. Wyjechała jakąś godzinę temu, może wcześniej. Powiedziała, że... - Lydia zniżyła głos - ... jest bardzo przygnębiona. - Czym?
ciasno. Prawie dotykała ramionami półek z papierami i artykułami biurowymi, a temperatura sięgała chyba miliona stopni. Pot ściekał jej po czole, kiedy usłyszała, że ktoś otwiera tylne drzwi. - Co jest, do pioruna? - zabrzmiał tubalny głos ojca. - Wynalazek przygłupa. - Ktoś minął recepcję, stawiając ciężkie, nierówne kroki, w odpowiedzi na walenie do drzwi. Shelby usłyszała szczęk otwieranych zamków, a potem zobaczyła światło pod drzwiami. - A więc przyjechałeś. - Czekałem na pana. Sprawdź nami pojechac, jesli zechce, ale zało¿e sie, ¿e nie zechce. - Myslałam, ¿e jestes na mnie zły. - Kylie starała sie zapanowac nad emocjami. - Byłem. Ale przemyslałem sobie wiele rzeczy i sadze, ¿e mo¿e... nie, ¿e na pewno razem stworzymy sobie wspaniałe ¿ycie. - Miałes operacje, a potem byłes nieprzytomny. Chyba nie miałes zbyt du¿o czasu na przemyslenia. - Wcale nie potrzebowałem du¿o czasu - mrugnał do niej, a Kylie zadr¿ała pod jego spojrzeniem. - Nie lubie sie przyznawac do błedów, ale musze ci powiedziec, ¿e sie myliłem, mówiac, ¿e jestes gorsza od Marli. Wiedziałem, ¿e jestes inna. Obserwowałem cie z Cissy i z małym... i kiedy