Najwyraźniej coś knuł. Nawet nie próbował wyglądać niewinnie. Zakiełkowało w niej

człowiekiem trzeba być, żeby odwrócić się plecami do własnej matki? A więc zakochał się we wnuczce Lily. Nic dziwnego, że tak łatwo, tak szybko zrodziło się to uczucie. Gloria miała w sobie coś z babki, dlatego była mu tak bliska. Od pierwszej niemal chwili. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - zapytał, ocknąwszy się z zadumy. - Nie ufałaś mi? - Nie w tym rzecz. Ufam ci całym sercem, Victorze, ale przyrzekłam dochować tajemnicy. Prosiła mnie, żebym nikomu nie zdradziła... nie chciała, by ktokolwiek wiedział... - Że jesteś jej matką - dokończył Santos. - I nie oburzało cię to, nie widziałaś w tym nic złego? - Nie zrozumiesz. - W głosie Lily zabrzmiał gromadzony przez lata ból. - Ona weszła w inny świat. Zerwała z przeszłością, z grzechem, który ciążył nad całym moim życiem. Uwolniła się od mrocznego legatu kobiet z naszej rodziny. - Opowiadałem Glorii o tobie, o moim dobrym aniele... - Santos uśmiechnął się ciepło. - Mogłabyś poznać swoją wnuczkę. Tęskniłaś za nią, pragnęłaś stać się częścią jej życia. Teraz masz szansę. - Czując, że Lily drży, Santos mocniej uścisnął jej dłoń. – Ona już cię lubi, uważa, że jesteś wspaniała. Kiedy cię pozna, pokocha równie mocno jak ja. - Nie. - Lily odwróciła głowę. - Nie chcę się z nią spotykać. Nigdy. - Dlaczego? Ona jest zupełnie inna niż matka. Pełna ciepła... miłości. Zupełnie jak ty. - Cofnij te słowa. Nie mów tak. Nie wolno ci tak mówić, rozumiesz? Santos nie wierzył własnym uszom. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, że Lily ma tyle pogardy wobec samej siebie, że czuje się aż tak mało warta. Czy po trosze nie za sprawą Hope? - To jakieś szaleństwo, Lily. Chcesz ją przecież poznać, być z nią. Czemu sobie tego odmawiasz? - Nie - znów pokręciła głową. - Gloria nie może się dowiedzieć, kim była jej babka. Nie dopuszczę do tego. Santos na tyle dobrze znał Lily, by wiedzieć, że skoro raz coś postanowiła, nic nie zmieni jej decyzji. Ale on też potrafił być uparty. - Zapomnij wreszcie o przeszłości, teraz liczy się tylko twoje dobre serce. - Wstał z kanapy, ukląkł przed Lily, ujął jej dłonie, zmuszając, żeby spojrzała mu w oczy. - Potrafię odróżnić dobro od zła. Ty jesteś dobra, Lily. Przyjęłaś mnie pod swój dach, zaopiekowałaś się mną. Dałaś mi dom. Miłość. A przecież byłem dla ciebie nikim. Twoja córka postąpiła źle, ale to nie znaczy, że masz zapomnieć o Glorii. Nie wolno ci rezygnować. Lily drżały usta od powstrzymywanego płaczu. Kiedy wreszcie się odezwała, ledwie dobywała słowa. - Nie zniosłabym tego, gdyby... i ona odwróciła się ode mnie. Gdyby miała patrzeć na mnie ze wstrętem. Nie chcę, żeby wiedziała. Obiecaj, że nic jej nie powiesz. - Nie mogę ci tego obiecać, Lily. Nie mogę składać obietnic, których nie dotrzymam. http://www.gastromed.com.pl - Oczywiście. Chodź, Rose, musimy zacząć cię ubierać. Dzięki Bogu, że kazałam madame Charbonne przygotować nową suknię! - Tak, mamo. - Lecz w drzwiach dziewczyna przystanęła, a na jej ładnej twarzy odmalowała się konsternacja. - A co z lordem Beltonem? Będzie bardzo rozczarowany. Alexandra wstała z zamiarem wyjścia. - Lord Kilcairn już go poinformował o zmianie planów. Spotkacie się innego dnia. - Panno Gallant - odezwał się hrabia, ukradkiem przydeptując jej suknię. - Mamy jeszcze coś do omówienia. Zakręciło się jej w głowie. - Przed prezentacją musimy jeszcze powtórzyć z pańską kuzynką zasady dworskiej etykiety, milordzie. Wstał od stołu i zastąpił jej drogę. - Najpierw dokończymy rozmowę.

- Wolisz spać na kanapie na dole, czy wybierzesz sobie którąś z sypialni na piętrze? Santos zastanawiał się przez chwilę. - Na kanapie. - Dobrze. Mam ci pomóc przejść czy... - Sam sobie poradzę. - Oczywiście. Sprawdź - Ty i Liz... jesteście razem? - zapytała po chwili Gloria. - Spotykamy się czasem. Przygryzła wargę. - Liz bardzo dobrze wygląda... Wydoroślała, dojrzała. - Jak my wszyscy. W jej oczach zalśniły łzy. - Nie miałam zamiaru jej krzywdzić. Nikogo nie chciałam krzywdzić. Nie wiedział, czy powinien czuć złość, czy raczej uwierzyć w jej żal i wzruszyć się skruchą? To iluzja, mówił sobie. Gloria St. Germaine jest twarda, nieczuła, samolubna. - Nie wątpię - rzucił. - Co jednak nie zmienia faktu, że potrafisz... ranić ludzi. - Tak jak ciebie? - Jak mnie. Irytowała go. Podszedł do niej tak blisko, że musiała odchylić głowę, by spojrzeć mu w oczy. - I co? To właśnie chciałaś usłyszeć? Że mnie zraniłaś? Lepiej się teraz czujesz?