z pudła kolejną sukienkę.

Grace chyba wreszcie zasnęła. Laura patrzy na jej spokojną śliczną buźkę i nie porusza się, dopóki oddech dziewczynki się nie wyrównuje. Odczekuje jeszcze chwilę, wstaje ostrożnie, idzie na palcach do drzwi i wymyka się na korytarz. Nie śpiesząc się, przystaje przy wszystkich obrazach. Kiedy dochodzi do tego, który spodobał jej się najbardziej, otwierają się najbliższe drzwi. Laura cofa się, spłoszona. Rudowłosy chłopak, który wychodzi na korytarz, jest tak samo zaskoczony jej obecnością, jak ona jego nagłym pojawieniem się. Jest jednak mieszkańcem tego domu, więc szybciej odzyskuje rezon. - Cześć. - Cześć - odpowiada Laura, marząc o tym, żeby jak najszybciej zniknął. On jednak nie znika. Zresztą nie musi, jest u siebie. To ona błąka się nie wiadomo po co po korytarzu. - Grace zasnęła, więc postanowiłam obejrzeć obrazy. - Jest na siebie zła, że się tłumaczy. W dodatku czuje, że się czerwieni. - Pewnie daje ci nieźle popalić. - Kto? Ach, tak... Grace... - Policzki palą ją żywym ogniem, muszą już być buraczkowe. - Nie jest tak źle. Chłopak przechyla głowę i patrzy na nią z niedowierzaniem. Pewnie ma ją za dziewczynę, której tak bardzo zależy na pracy, że nie tylko jest gotowa znosić jego rozwydrzoną siostrę, ale również boi się ją skrytykować. Nie myli się o tyle, że rzeczywiście nie chciałaby stracić tego zajęcia. - Posłuchaj, znam swoją siostrę - mówi, uśmiechając się przyjaźnie. - Jesteś tego pewien? - Czego? - Tego, że ją znasz. - Pytasz poważnie? Policzki przestają ją piec. Mówi sobie, że ten chłopak niczym się nie różni od chłopców z jej dawnego życia - na przykład od Chrisa Connelly'ego - nie ma więc powodu peszyć się w jego towarzystwie. - Tak, całkiem poważnie - odpowiada, patrząc mu w oczy. Są ładne, szarozielone i bystre. Tylko że to nie powinno mieć dla niej żadnego znaczenia. Jest na siebie wściekła, że zwraca uwagę na oczy chłopaka, który pewnie jest taki sam jak Chris. - No... chyba... chyba ją trochę znam. - Simon nie wydaje się już taki pewny siebie jak przed chwilą, co Laurze sprawia wyraźną satysfakcję. - Wiem, że żadna z opiekunek nie wytrzymała z nią dłużej niż dwie godziny - ciągnie, a ona z trudem odrywa wzrok od tych jego szarozielonych oczu. - Nie mam pojęcia, jak tobie się to udaje. - Straszę ją apokalipsą. Przez chwilę patrzy na nią tak, jakby potraktował te słowa poważnie, a potem się uśmiecha. - A teraz na serio. Powiedz mi, jak ci się udaje z nią wytrzymać. - Grace to najbystrzejszy dzieciak, jakiego udało mi się poznać. - To akurat wiem - przyznaje chłopak. - I jako bystry dzieciak - ciągnie Laura - wie, że z nianią nie należy zadzierać. Większość chłopców, którzy rozdziawiają usta tak jak teraz Simon, wygląda w takich chwilach debilnie... niestety, on nie. Jemu dodaje to nawet uroku. I Laura znów jest na siebie zła. W ogóle nie powinna przecież dostrzegać takich rzeczy. - Przepraszam cię za moich kolegów. - Za kolegów? Idiotka! Nie dość, że niepotrzebnie wróciła do wczorajszego żartu jednego z jego kolegów, to jeszcze teraz nieudolnie udaje, że nie wie, o co chodzi, pokazując w ten sposób, że ją ten żart zabolał. - Za Tobyego i Zacha. To fajni chłopcy, ale czasami coś im odbija... http://www.ekorekcja-wzroku.edu.pl Pocałował ją. Ogarnęło ich szaleństwo. Całował ją coraz mocniej, coraz bardziej namiętnie. A ona to przyjęła, rozkoszowała się tą potęgą, wspaniałą gorączką uczuć, która oblewała jej ciało wzburzoną falą. Serce łomotało jej w piersi. Gdy oparł się plecami o ścianę, a ją pociągnął za sobą, nie protestowała. To było bardzo podniecające: ciemne schody, niemożność dotknięcia mężczyzny, gdy targała nią potrzeba zanurzenia palców w jego włosach, pokazania mu, że nie może jej kontrolować. Jedną dłonią cały czas blokował jej ręce, a drugą błądził po plecach, przyciskał ją do siebie. Laura kręciła się, pchała go, jęczała cicho. Chciała go dotknąć. Richard czuł, że zaraz przestanie się hamować. Laura doprowadzała go do szaleństwa. Namiętność. Płomień, który zdarza się

Mógłby cię podrapać. -Dobrze - powiedziała Kelly. - Ale zobaczysz, że przyjdzie. Richard zmarszczył brwi, wstał, podszedł do okna wychodzącego na ogród. Zobaczył córkę ubraną w żółty płaszczyk. Biegła do stajni. Obok drzwi siedział malutki, czarny jak węgiel kociak. Kelly uklęknęła i wyciągnęła rękę. Czekała. Richard Sprawdź umowę. Dawał już sobie w życiu radę z poważniejszymi przeszkodami niż Malinda Compton. Zabrzęczał wewnętrzny telefon i Jack podniósł słuchawkę. - Tak? - Jack - rozległ się zdenerwowany głos sekretarki. - Dzwoni pani Dunlap. Mówi, że to pilne. Chłopcy... Jack błyskawicznie przełączył się na telefon miejski. - Co się stało? - Chłopcy zniknęli - krzyczała histerycznie gospodyni. - Nigdzie ich nie ma. To było coś nowego. Owszem, chłopcy płatali różne figle, ale nigdy jeszcze nie uciekali.