się stało, nie mógł już uwolnić się od jej obrazu. Nie była pięknością,

an43 421 do cholery, zgadzam się, że nie możemy burzyć mu życia, odbierając tamtym ludziom, ale wreszcie mamy szansę, by... - Nie. Jeśli zjawimy się nagle, nie zapewniając jego nowych rodziców, że Justin należy już nieodwołalnie do nich, to jak myślisz, co zrobią? Ja wiem, co bym zrobiła. Zabrała dziecko i uciekała jak najdalej. - Ale... możemy się z nim zobaczyć... - błagał David, niezdolny do polemiki z jej rzeczowymi argumentami. - To musimy zostawić jego rodzicom. Właśnie tak. Musimy wybrać to, co najlepsze dla Justina, a nie dla nas. Davidzie, masz rodzinę. Kochasz ją, myśl także o niej. Nie możemy rujnować ludziom życia własnym egoizmem. - Co w tym egoistycznego, że chcę się zobaczyć z własnym synem? Ty przecież poświęciłaś mu całe życie. Szukałaś, walczyłaś, zrobiłaś wielokrotnie więcej, niż ja kiedykolwiek próbowałem. Jak możesz nie chcieć przynajmniej z nim porozmawiać? - Chcę - odparła z mocą. - Chcę go złapać i nigdy już nie http://www.ekodesign.com.pl głębokiej zadumy na twarzy. - Pancho Villa. - Nie, on jeździł dodgeem. - No właśnie mówię! - zirytowała się, szturchając Coltona. - Jeśliby jeździł hummerem, to rozjechałby ich na miazgę. - Ale wtedy nie było hummerów. - Boże! - żachnęła się dziewczyna. - Musisz być taki dosłowny? Powiedziałam „jeśli"! Zabrała mu skręta, zaciągnęła się i oddała chłopakowi. - Idę do kibla - oznajmiła, wstając z łóżka. - Spoko - Colton pomachał jej niemrawo, nawet nie kryjąc zadowolenia z przejęcia skręta na dłużej. Nie odmachała mu. Wyprawa do kibla nie była niczym przyjemnym. Na piętrze była tylko

dlatego, że jej stary niedołężny dziadek pewnego listopadowego dnia zdecydował się wyjść z domu i godzinami błądził po ulicach miasta, nie mając nawet swetra, dopóki nie zgarnął go z ulicy przejeżdżający gliniarz. Najlepszym sposobem znajdowania zaginionych było zasypanie całego obszaru poszukującymi. Wszyscy to rozumieli i z całej duszy Sprawdź ciemną stronę swojej natury jako broń przeciwko wrogom: wykolejeńcom, ludzkim śmieciom, mętom, które świadomie ignorowały prawa rządzące społeczeństwem i w ten sposób przyspieszały własną zagładę. Diaz wygrywał z nimi, bo świadomie stał się od nich brutalniejszy, jeszcze bardziej bezwzględny Nigdy nie obracał tej siły przeciwko tym, których postrzegał jako niewinnych. Nigdy. Milla czuła się z nim bezpieczniej niż na obsadzonym pełną załogą posterunku policji. - Dziękuję - powiedziała. - Za co? - Za pomoc. Sama nie zdołałaby tego zrobić. Ale kiedy Pavon zaczął bluzgać jadem, Diaz po prostu położył swoją dłoń na dłoni Milli i pomógł jej