i nikt, a już Ash szczególnie, nie może jej odwieść od

Położył się na boku, popatrzył na zmęczoną, zlaną potem Carrie. Była taka piękna, zgrabna, a on jej strasznie pragnął. - Carrie - powiedział cicho. - Czemu mnie nie uprzedziłaś, że jesteś dziewicą? R S ROZDZIAŁ ÓSMY - Bo to nie twoja sprawa - burknęła Carrie, naciągając na siebie prześcieradło. Minę miała bardzo pewną siebie, ale Nikos nie dał się na to nabrać. - Oczywiście, że moja - odparł. Doskonale pamiętał, jak wyglądała, kiedy ją po raz pierwszy zobaczył. Króciutka czerwona sukienka z ogromnym dekoltem wyglądała tak wyzywająco, że do głowy mu nie przyszło, by nosząca ją dziewczyna mogła być dziewicą. - Ja cię nie wypytuję o twoje kochanki, więc i ciebie nie powinna obchodzić moja przeszłość. - To przecież nie to samo. - Nik wzruszył ramionami. - Poza tym ja ciebie nie oszukiwałem. Całował ją zaledwie kilka razy, ale za każdym http://www.efizjoterapeuta.com.pl/media/ - Nie rozumiem, co by ci szkodziło. - Clare nałożyła trochę szarego cienia na powieki. - Tylko sprawdziłbyś, co to za rodzina. - Przecież właśnie z powodu takich przypadków uciekłaś ze szpitala. Clare usiadła na krawędzi łóżka. - Nie mogę o niej zapomnieć, Mike. Już się zaangażowałam w tę sprawę. Jeśli przynajmniej nie spróbujemy pomóc, będę się jeszcze bardziej martwiła. - A jeśli się okaże, że jest bardzo źle, a my nic na to nie poradzimy? - Wtedy zajmie się tym Robin.

dokończyć zdania. - Nie rozumiem więc, czemu wdajesz się w niepotrzebne dyskusje i odwlekasz rozmowę na temat jego przyszłości. - Nie oddam Danny'ego nikomu - warknęła. - Tym bardziej tobie. - Ja też go nie zostawię. I właśnie o tym zamierzam Sprawdź Od razu zniszczyliśmy most, ale zapewne większość łożniaków już zdążyła uciec. Pozostali nie mieli się gdzie ukryć. Źli, zmotani, otępieni od długiej rzezi, razem z Orsaną, Rolarem i Lenem szliśmy po dolinie jak trzy demony śmierci z karzącymi mieczami i jednym - z karzącą magią. Nie potrzebowaliśmy żuczkojadu - Władca prowadził pod uzdę Wolta. Koń ostrożnie rozglądał się po bokach i łożniakom ani razu nie udało się zaatakować nas bez uprzedzenia. Ale nawet tego nie próbowali, bardziej zajęci ratunkiem swojej cennej skóry. Tylko raz z krzaków wyskoczyło od razu dziewięć uzbrojonych łożniaków-wampirów, ale zdążyłam uzupełnić wcześniej rezerwę w napotkanym źródle i moi przyjaciele nie mieli się czego obawiać. Po upływie dziesięciu godzin w naszym „spisie” figurowało siedemnaście “wampirów”, cztery wilki, jeleń i dzik. Na nasze szczęście, metamorfy wybierały dla transformacji obiekty średniej wielkości. Nie musieliśmy gonić myszy albo wróbli, a na niedźwiedzie nie wpadliśmy. Z wampirami dały sobie radę miecze, ale zwierzęta, które nie chciały się bić, rzucały się do ucieczki. Mogły dogonić je tylko pulsary, które natychmiast zamieniały ich ciała w smętne tuszki. Apetyczny zapach smażonego mięsa szybko zmieniał się na fetor, potwierdzając, że Wolt się nie pomylił. Orsana przejęzyczyła się, że od dzisiaj będzie zapaloną wegetarianką i nikt nie próbował jej poprawić. Nieprzerwane używanie magii nie były za darmo. Upadałam pierwsza - zemdlałam. Nigdy w życiu nie musiałam tak długo i monotonnie czarować. Wyczerpywało to bardziej niż bieganiny po lesie. Byłam nieprzytomna najwyżej pięć minut i, ocknąwszy się, zapewniałam, że świetnie odpoczęłam i mogę iść dalej, ale przyjaciele oczywiście mi nie uwierzyli. Rolar stwierdził, że moja cera przypomina mu niejakie prygucze ziemnowodne (cholera wie, co to za roślina – przyp. red) przy czym na ostatnim zdychaniu. Większością głosów (przy jednym przeciwnym) zdecydowaliśmy się na powrót. Ledwie doszliśmy do w domu - pierwszego lepszego który stał z brzegu – poszłyśmy spać z Orsaną. Len ślimaczył się na drodze dotrzymując towarzystwa Kelli, a Rolar szybko przełknął kanapkę z serem i znów zwiał, przyłączywszy się do innej brygady. Na pomoc przyszły nowe oddziały arlijskich wampirów, którzy tym razem byli prawdziwi. Usłyszawszy o nieszczęściu wiszącym nad doliną, porzucili wszystkie swoje sprawy, zabrali żonom poniewierające się po kątach gwordy, którymi szatkowały w beczkach kapustę i pobiegli do miasta. Tutaj im wszystko wytłumaczyli, podzielili na grupy i wysłali do lasu. W odległych od centrum wsiach ocalało kilka kjaardów, które teraz robiły za psy policyjne. Kiedy w końcu zrobiło się jasno, zrozumieliśmy, że nie damy sobie rady. Metamorfy rozlazły się po Arlissie jak siniak. Zginęło oko¬ło tysiąca wampirów, a liczba ofiar ciągle rosła- na szczęście już coraz wolniej. Jeżeli mieszczańskich „wampirów” wycięliśmy co do jednego, to bliżej do granicy udawało się zabić jednego na dziesięć - dwadzieścia. Ludność doliny zmniejszyła się o jedną czwartą. I nie było żadnej pewności, że łożniacy wyszli poza dolinę i znajdują się daleko od niej. Nie mogliśmy się połączyć od razu z Konwentem Magów: telepatofon, jak się spodziewaliśmy, był rozbity. Na naprawę ( a raczej nieskutecznej jej próby) poszło więcej niż dzień. Ledwo połączyliśmy się ze Szkołą, ale dziadostwo syczało i wyrzucało bezsensowne urywki zdań, że magowie zrozumieli tylko jedno: w Arlissie dzieje się coś złego. Dwie godziny później przy wyraźnie wykrzywionej świątyni zmaterializował się Nauczyciel, który dostał się tu dzięki głównemu portalowi Wieży Teleportacji. Robili to chyba po raz pierwszy w całej historii, gdyż do aktywowania potrzeba było około dwudziestu arcymagów zwołanych naprędce z całej Belorii. Przywitaliśmy się z nim jak równy z równym. Nauczyciel już kiedyś spotykał się z takimi stworami. Obejrzawszy się po bokach i zauważywszy pobojowisko zmarszczył się i wymamrotał: “Ach, jakie niedopatrzenie...” - i zarzucił mnie pytaniami. Interesował się tylko na czym Ti stoimy, bo resztę znał lepiej od nas. Mag z Kamieńca nie wyjawił mi całej prawdy, przemilczawszy, że z aktywowanego w Grzebieniastych górach Kręgu wyrwały się nie tylko żmiry. Magowie, którzy tam przybyli, przeszukali okoliczne lasy i wioski, ale oprócz innych umarlaków zabili tylko z dziesięciu łożniaków. Na tym Konwent zakończył sprawę i nie zamierzał jej ujawniać. „Ze względu na politykę i ekonomię” – wyjaśnił zmieszany Nauczyciel, nie wytrzymawszy pogardliwego spojrzenia Lena. Konwent bał się o swoją reputację i dlatego nie rozgłosił pomyłki młodego maga, który przez głupotę wlazł do nieznanego Wiedźmiego Kręgu. W innym wypadku musieliby wprowadzić stan wyjątkowy i wyżebrać od króla pieniądze na ochronę miast i sprawdzanie mieszkańców, leśne obławy oraz na zakup i bezpłatne rozdawanie amuletów w każdym miasteczku i wsi. Naum, lekko mówiąc, byłby bardzo niezadowolony – ku skrywanej radości Wszystkowiedzącego (zakładam, że to jest jakiś dajn), śpiącego i widzącego, któremu udałoby się podsycić złowrogą atmosferę w Konwencie. Ale Len nic nie powiedział. Patrzył milcząc, jak Nauczyciel krząta się koło telepatofonu, z wielkim wysiłkiem naprawiając niewidzialne połączenia między jego kryształkami. Potem nadal milcząc włożył na głowę obręcz i wysłał do Konwentu sprawozdanie. Starmińscy telepaci prześlą je do każdej posady, łącznie z Woliją i Jesionowym Grodem. Oczywiście, na początek, trzeba było uwolnić Arliss od łożniaków i jeszcze przed zmrokiem teleportowało tu się na własną rękę kilku magów. Odetchnęliśmy z ulgą. Ale na śmiertelnie niebezpieczne polowanie znowu musiałam iść z przyjaciółmi...