- Musisz być bardzo mną rozczarowany. - Było to

- To pewnie Whit. - Raczej ktoś z sąsiadów z kondolencjami - warknął ciągle rozindyczony Woodrow. - Wszystko jedno. - Ash odwrócił się jeszcze w progu. - Ktokolwiek to jest, macie się zachowywać jak ludzie. Dotarło? 9 Woodrow i Rory przewrócili tylko oczami, za to Reese wpatrywał się w Asha z butną miną, jakby chciał powiedzieć, że nie jest już smarkaczem, którym najstarszy brat może dyrygować. Ash poszedł otworzyć. Miał nadzieję, że to Whit i że w końcu uda się coś ustalić. Mógłby wtedy spokojnie wyjechać z Tanner Crossing, zostawić w diabły rodzinne miasteczko i ranczo. Niestety, zamiast Whita zobaczył dziewczynę w spranych dżinsach i jaskrawoniebieskim T-shircie. Z zawiniątkiem w ramionach. Niepokojąco przypominającym niemowlę. Na podjeździe stał mocno zdezelowany samochód. Obca dziewczyna, obcy samochód. http://www.eco-terra.pl/media/ wzruszył ramionami. - Jesteśmy w moim domu. A raczej będziemy. Mniej więcej za pół godziny. - Oszukałeś mnie! - zawołała Carrie. Koszmarny dzień okazał się mieć fatalne zakończenie. - Tutaj będzie wam o wiele lepiej - odparł Nik z niewzruszoną pewnością siebie. - Danny prędko wróci do zdrowia. Będzie miał świeże powietrze i doskonałą opiekę. Nie ma sensu, żebyście się gnietli w tym ponurym londyńskim mieszkanku. - Masz mnie natychmiast odwieźć do Londynu - powiedziała lodowatym tonem. - Tak jak się umówiliśmy. - Ale po co? - Nik był autentycznie zdziwiony. - Co takiego ważnego jest w Londynie?

Wineczanin pogardliwie machnął ręką: - A po szo nam tem most, my wpław po ichniej śmierdzącej rzeczce! “Rzeczka” już nie śmierdziała. Magowie, którzy przybyli ze Starminu i Jesionowego Grodu oczyścili wodę i rozebrali zaporę. Większość potraw było przygotowane ze świeżej ryby, wziętych od rusałek. Nikt nie lamentował nad brakiem mięsa. - A co z krakenem? - nie wytrzymując, zapytała Lereena, która siedziała na końcu stołu niedaleko od nas. Lenowi, co prawda, proponowali luksusowy fotel obok niej, ale on udawał, że tego nie słyszał i tamto miejsce zajął Rolar. Nie włożył togi doradcy, ale uzyskał milcząco zgodę na „pełniącego jego obowiązków”. - A wyszła jakaś żmija- pogodnie potwierdził ojciec Orsany, lekko wstając i nakładając sobie na talerz duży kawałek faszerowanego szczupaka. – Mięsa jej rzucili i łona się odczepiła. -- I z autentycznym zainteresowaniem dodał: - A co to takiego lotało na niebie i wrzeszczoło jak świnia u knura w zagrodzie? Lereena skrzywiła się, ktoś zachichotał, a Len mrugnął porozumiewawczo do szczętu zmieszanej Orsanie i nie oburzony odpowiedział: Sprawdź - Pójdziemy, wuju wampirze - przerwałam, pierwsza przekraczając próg. – Na nas już czas. Zjawa mało sprzyjała prestiżowi pracy w zamku. Brak służącej zwłaszcza ostro dawał się we znaki w czasie uczty - jedyna służąca nie nadążała przynosić półmisków i musieliśmy dość długo siedzieć przed pustymi talerzami, oczekując na swoją kolejność. Ten sam dworzanin zapalił trzy dodatkowe kandelabry i stał u drzwi, czy to zgodnie z etykietą, czy to nie ważąc się wymienić oświetlony pokój jadalny na puste korytarze i podejrzane towarzystwo zjawy. Oprócz nas, gospodyni i niania z dzieciętami, jeszcze troje krewnych pani Białozierskiej. Po prawej ręce gospodyni siedziała jej siostra, chuda stara panna z wysoką peruką na tyle głowy, po lewej - daleki krewny emerytowany. Obok siostry, w bujanym fotelu, skurczyła się nad talerzem staruszka, która chyba straciła rozum - babka spokojnego męża. Siostra co chwila drgała i oglądała się po bokach, staruszka ciągle coś mamrotała sobie pod nosem, grożąc palcem smażonej kurze, daleki krewny zdążył wypić trzy kielichy wina w pięć minut i od razu wszedł w dobroduszny nastrój i raz po raz darł się, by opowiedzieć o bitwie dziewięćset sześćdziesiąt trzeciego roku i swoim osobistym wkładzie w zwycięstwo. (Jeżeli się nie mylę, mowa szła o przygranicznym konflikcie z elfami, przy czym bitwy jako takiej na pewno nie było - El¬fy uprzedzająco strzelały z łuków. A ten był pewny, że znajduje się na swoim terytorium, więc położył się w specjalnych jamach i stanowczo rozkazał odchodzić, strzelając i przeklinając wszystkich w odpowiedzi. Ta cholera trwała więcej niż miesiąc, przy czym elfy dawno machnęły na legionistów ręką i zaprzestali oblężenia, mając nadzieję, że ci idioci zgłodnieją i sami odejdą, lecz ci uparcie kontynuowali partyzantkę w Jasnym Gradzie, odżywiając się grzybami i jagodami, jak również dobrymi, ukradzionymi z elfickiej polnej kuchni plackami, póki nie przybyła “pomoc”, wygnana przez ówczesnego belorskiego króla na prośbę swojego elfickiego kolegi.) Na widok tak obszernego panoptikuma Rolar wpadł w zachwyt. Jego zdaniem, które zdążył powiedzieć mi szeptem na ucho, bardziej dla dziękczynnego audytorium dla zjawy nie pragnął. - Jeszcze nie wygrałeś! - wyszeptałam w odpowiedzi, starając się nie stracić nic światowej gadaniny, zawiązanej z gospodynią i jej siostrą. Interesy obu dam kręciły się wokoło życia królewskiego dworu - spraw, intryg i strojów. Plotki i intrygi stworzyłam bez wysiłku, a wygląd stroi należałoby sobie przypomnieć. Zadowoliwszy ciekawość, Diwena niedużo ¬powiedziała o sobie. Jej obecnie spokojny mąż niegdyś rzucił honorową posadę królewskiego doradcy, następnie “dostał się w niełaskę” - najprawdopodobniej, po prostu sprzykrzył się, a za poważne przewinienie król nie omieszkałby skonfiskować zamku - i podał się do dymisji. Rozmowa płynnie skręciła na zjawę. Do zjawy pani Białozierska odnosiła się filozoficznie i w tym samym czasie na nadzwyczaj praktycznie. Osobiście dla gospodyni, zjawa była nic nie warta, lecz stwarzała określone problemy przy rekrutacji służących i przy przyjmowaniu gości. Od razu wykluczyła wrogów owiniętych prześcieradłami, oświadczywszy, że zjawa jest teraźniejsza i należy do jej spokojnej babki. Portret owej kobiety wisiał nad stołem - efektowna kobieta w liliowej sukience, złotowłosa i szarooka. Bardzo podobna do samej Diwieny i jej dzieci. - A nie ma u was służącej - lunatyczki? - między innymi zainteresowała się Orsana. Gospodyni zdziwiła się, lecz odpowiedziała, że do niedawna była, ale dwie zjawy na jeden zamek - to już za wiele, więc dała dziewczynie wypowiedzenie. - Wy jesteście pewni, że to jest właśnie ona? - Rolar skinął na portret.