pokoju dziecinnego, zamykając za sobą drzwi, i zatrzymała się, a zimna podłoga pod

proszę ponownie do mnie zajrzeć. Do tego czasu proszę wypróbować kilka domowych sposobów... Gdy pacjentka wyszła, Scott oparł się wygodnie w fotelu i przeciągnął się leniwie. Po raz pierwszy tego dnia miał chwilę tylko dla siebie. Wyglądając przez okno na zielone pola, zaczął myśleć o Camryn. Poprzedniego wieczoru zabrał ją do klubu na kolację i tańce. Potem odwiózł ją do domu, ale odmówił wejścia na górę na drinka. Rozstali się przy drzwiach. Przytulił ją delikatnie i pocałował w policzek. Przez cały wieczór była niezwykle urocza, piękna i bardzo kobieca, więc dlaczego nie przyciągnął jej do siebie i nie zawładnął jej ustami w namiętnym pocałunku? W głębi duszy świetnie znał odpowiedź na to pytanie. Nie potrafił całować Camryn do utraty tchu, ponieważ czul do niej to samo co do żony - czysto braterską miłość. A co czuł do swojej niani-szarej myszki? Co go w niej fascynowało? Wczoraj wieczorem gotów był zanieść ją na górę do sypialni i kochać się z nią przez całą noc. To z pewnością nie była braterska miłość, ale niemal zwierzęce pożądanie. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Ona najwyraźniej też nie. Uciekła http://www.e-fizjoterapia.edu.pl/media/ myliła się. - Naprawdę? - zdobyła się, by zadać pytanie, choć jej nerwy były napięte do granic możliwości. - Mówił o tym, jak tańczysz. Wrócił z przedstawienia, w którym grałaś główną rolę... - gospodyni urwała w pół zdania, by przyjrzeć się jej badawczo. - Willow! Jesteś dzisiaj taka blada! Najlepiej będzie, jak pójdziesz na górę i położysz się na pół godzinki! Odpocznij chwilę, nim wrócą dzieci... Willow odetchnęła z ulgą. Daniel nie powiedział przybranej matce, że ona i Chad byli kochankami. Uśmiechnęła się. - Tak, lepiej pójdę na górę. Ale nie po to, by odpocząć... Weźmie swoje rzeczy i wymknie

wrócili do swojej sprzeczki. - To wszystko twoja wina, Amy! Gdybyś nie była taką paskuda... - Ty to zrobiłaś! - Amy nie kryła oburzenia. - Ty, Lizzie. - Chcę więcej frytek - zapłakał mały chłopczyk, uderzając rytmicznie piąstkami w plastikową tacę. - Więcej! Więcej! Sprawdź - Nie wiem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by ją o to spytać. - Arabella spojrzała na nią zaskoczonym wzrokiem. Od palącego słońca w ogródku i żaru panującego w kuchni Clemency rozbolała głowa. - Wszystko przez to, że nie włożyła pani kapelusza, panno Stoneham - rzekła surowo pani Marlow. Bardzo polubiła tę dziewczynę i zaraz pogłaskała ją po dłoni na znak, że się o nią troszczy. - Kobiety o tak jasnej cerze jak pani zawsze gorzej reagują na słońce. Proszę sobie teraz usiąść i odpocząć, a Molly zaparzy moją herbatkę z róży. - Dziękuję, pani Marlow. Pani zioła z pewnością okażą się pomocne. - Uśmiechnęła się, trochę już zmęczona. - A może poproszę jedną z dziewcząt, by przyniosła pani kolację do pokoju? - Nie jest ze mną aż tak źle, pani Marlow. - Clemency pokręciła głową. - To powinno zaraz minąć. - Panienka nie chce pójść w ślady panny Lane - wtrąciła Molly. Rzekła to ze współczuciem, jako że nieraz biegała do poprzedniej guwernantki z naparami i wodą lawendową. - Nie wymądrzaj się - skarciła ją pani Marlow. Molly tylko się uśmiechnęła, a Clemency zrobiła to samo. Sposób bycia i szczerość Molly czasami przypominały jej Sally. - Mogłaby panienka przejść się do ruin klasztoru? - ciąg¬nęła Molly. - O tej porze panuje tam miły chłodek. - Dobry pomysł. - Jest dopiero wpół do siódmej i będzie miała wystarczająco dużo czasu na powrót i przebranie się do kolacji. Clemency wypiła ziółka, podziękowała pani Marlow i wyszła. Słońce schowało się już za budynki, zaczął wiać lekki wiatr, a ruiny klasztoru okrył przyjemny cień. Zewsząd, dochodził intensywny zapach róż. Pszczoły brzęcząc przela¬tywały z jednego kwiatka na drugi, powietrze zaś coraz to przeszywał krzyk przelatujących jaskółek. Clemency usiadła na nagrobku opata Waltera i wciągnęła głęboko powietrze. Poczuła, jak powoli opuszczają zmęczenie i nagromadzone w ciągu dnia napięcie.