– Nie rozumiem...

– Gdzie ta piwnica? – zapytał biskup doktora, nie wiedząc, czy ma wierzyć w to, co usłyszał. Może nawet żadnej piwnicy nie ma? – O, tam, proszę za mną. Doktor poprowadził zebranych do poczekalni, stamtąd do komórki, z komórki po kamiennych schodach w dół. Było ciemno, asystent Korowina zaświecił zapałką. – Proszę, drzwi. Ale tam żadnej pracowni... Korowin, nie kończąc zdania, pociągnął za klamkę i zza otwartych drzwi napłynęło nieziemskie, czerwonawe światło. Słychać było ciche potrzaskiwanie, zadźwięczało szkło. Mitrofaniusz zajrzał do środka. Nad długim stołem, zastawionym aparatami i instrumentami niejasnego przeznaczenia, pochylała się maleńka figurka w obszernej bluzie. Pod sufitem płonęła lampa, owinięta czerwoną chustą – stąd owo dziwaczne oświetlenie. Skulony nad stołem człowieczek patrzył przez jakiś osobliwy mikroskop na imadełko, w którym zaciśnięta była pionowo czarna metalowa płytka. Za nią na specjalnej podstawce stała pusta kolba. Nie, nie pusta – na samym dnie pobłyskiwała maleńka kupka jakiegoś proszku czy może drobnego piasku. Badacz był tak pochłonięty obserwacjami, że nie usłyszał kroków. Wyglądał osobliwie: na głowie miał hełm strażacki, a do piersi przymocowaną cynkową miednicę, zwykłą, taką w jakiej pierze się bieliznę. – A więc to tu się zapodział hełm z kompletu przeciwpożarowego – powiedział półgłosem http://www.dobre-budownictwo.net.pl opiekunowi. Jemu podarowuje szczerbaty uśmiech. – Stawiasz kolację, potem pójdziemy, gdzie chcesz. 12/86 1 jula 1845, piąta Świt zastaje go rzygającego tuż za rogiem kurewskiej noclegowni. Zataczając się, rusza w dół pustą o tej porze Champs – Élysées. Nawet błociarze i śmieciarze nie zaczęli jeszcze swojej misji. Jest duszno, jakby to nie był poranek, tylko środek upalnego dnia. Cały Paryż wierci się pewnie w łóżkach, duszony

W końcu około piątej Rainie zasnęła. O szóstej trzydzieści obudził ją przenikliwy sygnał telefonu. Dzwoniła Sandy O’Grady, a w jej głosie brzmiała desperacja. – Muszę porozmawiać z tym agentem FBI – przeszła od razu do rzeczy. – O Boże, Rainie, nie wiem, co robić. Rainie wstała. Czekał ją kolejny dzień śledztwa. Dwadzieścia minut później, wysiadając z wozu patrolowego, znalazła kartkę zatkniętą za Sprawdź – Nie tylko straszy. Jeszcze zaczęło mi dostarczać nowych pacjentów. Coraz cieplej! – Kononie Pietrowiczu, mówię do pana. I skoro zadałem pytanie, to bez odpowiedzi nie odejdę – powiedział surowo doktor. – Namalował pan tutaj Wasiliska? Kto panu o nim opowiedział? Przecież pan z nikim oprócz mnie nie rozmawia. Skąd pan o nim wie? Jesichin, nie odwracając się, burknął: – Ja wiem tylko to, co widzą moje oczy. Lekko dotknął czarnej postaci i Polinie Andriejewnie wydało się, że ta się zachwiała, jakby na wietrze. – Nowych pacjentów? – Młoda dama zerknęła na doktora. – Pewnie też ciekawych? – Tak, ale bardzo ciężkie przypadki. Zwłaszcza jeden, właściwie całkiem jeszcze chłopiec. Siedzi w oranżerii nagi jak praojciec Adam, dlatego pokazać go pani się nie ośmielę. Szybko postępujący idiotyzm traumatyczny – spala się wprost na naszych oczach. Nikogo do