- To prawda, wszystkie z wyjątkiem ciebie. Ochroniłam cię. Nie dopuściłam, byś jak tamte skończyła w rynsztoku. - Dumnie wyprostowała głowę. - Dzięki mnie nazywasz się St. Germaine, nie Pierron. Tamta przeszłość dla ciebie nie istnieje. Nie ist-nie-je.

Na twarzy Hope odmalowało się zdumienie, zaraz potem wściekłość. Nie czekając na jej odpowiedź, Santos wyszedł z biura odprowadzany nieprzyjaznym wzrokiem sekretarki. Zamiast jechać windą, zbiegł na dół schodami. Chciał jak najszybciej uciec z tego cuchnącego pieniędzmi piekła. Przemierzył szybko hol na parterze, pchnął drzwi i znalazł się na zalanej październikowym słońcem ulicy. Odetchnął głęboko. Dopiero teraz opadły z niego złość i niesmak po spotkaniu z Hope St. Germaine. Ta kobieta uosabiała wszystko, czego nienawidził: wzgardliwą wyniosłość i głupotę ludzi uprzywilejowanych, cholerny system, który tworzył przepaść między bogatymi i biednymi, który dopuszczał, by zabójstwo jego matki uszło bezkarnie. Ruszył w kierunku przystanku tramwajowego. Skąd Lily znała tę odpychającą kobietę? Jakie tajemnicze sprawy łączyły ją z Hope? Zmarszczył czoło. Miał wrażenie, że skądś ją zna, ale był przecież pewien, że nigdy wcześniej jej nie spotkał. Zapamiętałby ją. Taką osobę trudno zapomnieć. - Santos! Zatrzymał się na dźwięk swojego imienia, odwrócił. Przy krawężniku stał czerwony kabriolet z odsuniętym dachem, za kierownicą siedziała panna z windy. Pomachała do niego z uśmiechem. - Przejedziemy się? Zawahał się. Była dla niego za młoda i zbyt zepsuta. Ale w końcu to tylko przejażdżka. Podszedł do auta, świadomy, że szwajcar z St. Charles patrzy na niego podejrzliwie. Stojący obok boy hotelowy też miał dziwną minę. Oparł rękę o przednią szybę. - Niezła bryczka. Potrafisz to prowadzić? Uniosła ku niemu twarz osłoniętą ciemnymi okularami. - Możesz się przekonać. Wskakuj. - Czemu nie? - Santos otworzył drzwiczki i usadowił się obok dziewczyny. Zerknął w kierunku szwajcara i boya. - Twoi goryle? - Są trochę nadopiekuńczy. - Pomachała do mężczyzn i ruszyła z piskiem opon. - Wiesz, jak to jest. - Jasne - wycedził przez zęby, zapinając pas. - Wiem, jak to jest. Możesz mi powiedzieć, dokąd jedziemy? - Nie - odparła ze śmiechem. - To będzie niespodzianka. Zajechała drogę białemu lincolnowi, kierowca zahamował gwałtownie, rozległ się klakson. Santos pokręcił głową i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Czekała go zwariowana jazda. http://www.dobra-ortopedia.net.pl/media/ — Ależ to Niania! — zawołał Bobby. — To olbrzymia, potężna Niania! Na dnie skrzyni spoczywał wielki czarny kształt, po- dobny do ogromnego metalowego żółwia, powleczonego warstwą smaru. Dokładnie sprawdzony, naoliwiony i z peł- ną gwarancją. Tom pokiwał głową. — Zgadza się. To Niania, nowa Niania. Zastąpi tę starą. — Dla nas? — Tak. — Tom usiadł na stojącym W pobliżu krześle i zapalił papierosa. — Jutro rano uruchomimy ją na próbę. Zobaczymy, jak chodzi. Oczy dzieci były wielkie niczym spodki. Żadne z nich

- Oczywiście. - Widzi pani - ciągnęła Rose ściszonym głosem - mama radzi, żebym włożyła żółtą suknię, bo ten kolor pasuje do moich oczu, ale zdaje się, że kuzyn Lucien nie lubi tafty. W pokoju dziewczyny stały dwie ogromne szafy i toaletka z dwoma dużymi lustrami. - Przywiozła pani to wszystko z Dorsetshire? - Całą garderobę. Kuzyn Lucien kazał tu wstawić drugą szafę i przeznaczył biały Sprawdź uwagę na ów masywny wystający dziób, który pojawił się we wszystkich modelach tej firmy. Roboty posiadały rów- nież części uzupełniające — elektryczne ostrze tnące, któ- re za dodatkową opłatą można było zainstalować w „luksu- sowych modelach". Niebieska Niania tak właśnie była wyposażona. Ostroż- nie posuwając się do przodu, dotarła wreszcie do ogrodze- nia. Zatrzymała się i uważnie sprawdziła deski. Były cien- kie i zbutwiałe. Płot zbudowano dość dawno temu. Natar- ła swoją twardą głową na sztachety. Przeszkoda ustąpiła, rozlatując się na kawałki. Zielona Niania natychmiast uniosła się na tylnych ko- łach i wypuściła magnetyczne chwytaki. Wypełniała ją dzi-