przyjęcie.

więźniem. Spod czarnego aksamitnego płaszcza widać było jedwabną suknię, także czarną, na szyi uroczyście połyskiwał sznur wielkich pereł. Polina Andriejewna zauważyła, że znajoma Korowina jest teraz wystrojona znacznie wspanialej niż podczas poprzedniego spotkania: na palcach błyszczały pierścienie, na nadgarstkach bransolety, nawet woalka była niezwykła, przypominała złotą pajęczynkę – jednym słowem, Lidia Jewgieniewna wyglądała wprost po królewsku. Kapitan patrzył na nią z zachwytem, a nawet nie tyle z zachwytem, co nabożnie, tak jak zapewne patrzyli na złotolicą Astarte starożytni poganie. Obrzuciwszy pogardliwym wzrokiem obróconą w nicość brankę, pani Borejko powiedziała: – Spójrz na mnie i na siebie. Ty jesteś żałosną, brudną, trzęsącą się ze strachu niewolnicą. A ja – carycą. Ta wyspa należy do mnie, jest moja! Nad tym męskim królestwem panuję ja, i to panuję niepodzielnie! Każdy przebywający tutaj mężczyzna i każdy, kto dotknie stopą tej ziemi, staje się moim. Stanie się moim, jeśli tylko sobie zażyczę. Jestem Kalipso, jestem Semiramidą Północy, jestem władczynią kananejską! Jak ty, ruda kocico, śmiałaś pokusić się o moją koronę! Uzurpatorka! Ryży samozwaniec! Przybyłaś tu specjalnie, by wydrzeć mi tron! O, od razu to zrozumiałam, kiedy cię zobaczyłam tam, na przystani. Takie jak ty tutaj się nie pojawiają, tylko ciche, nabożne myszki, a ty jesteś ognistoczerwony lis, zachciało ci się mojego kurnika! Przy wzmiance o myszkach pani Polina chyłkiem zerknęła na podłogę, ale maleńkie towarzyszki jej niedawnej koszmarnej zabawy widocznie pochowały się przed hałasem i http://www.dobra-medycyna.info.pl Odłożywszy zeszyt na miejsce, pani Polina z powrotem przelazła przez lufcik. Najpierw wyrzuciła za okno sakwojaż (nie było tam niczego takiego, co mogłoby się potłuc), potem przecisnęła się sama. Do ziemi było dalej niż do podłogi, ale salto znów udało się wspaniale, skoczna dama była jak z gutaperki: wylądowała pomyślnie w kucki, wyprostowała się i potrząsnęła głową. Po oświetlonej sypialni noc wydawała się nieprzenikniona, a i księżyc jak na złość skrył się za obłokiem. Pani Lisicyna postanowiła zaczekać, aż wzrok nawyknie do ciemności, i oparła się ręką o ścianę. Słuch jednak służył jej bez zarzutu, toteż na dźwięk jakiegoś szelestu za plecami szybko się odwróciła. Niedaleko, w odległości mniej więcej sążnia, z ciemności wyłaniała się jakaś wąska czarna figura. Osłupiała kobieta wyraźnie zobaczyła spiczasty kaptur z dziurkami na oczy. Straszna sylwetka okręciła się wokół własnej osi, a potem rozległ się świst przecinanego

przestraszyłam się. Na mojej werandzie był zabójca i znalazł ciało. Kiedy wchodziłam do pokoju hotelowego Dave’a Duncana, myślałam, że przywita mnie trup Lucasa. Ale okazało się, że pokój jest pusty i... wcale mi nie ulżyło. Byłam nawet jeszcze bardziej niespokojna. A jeśli on o wszystkim wie, jeśli zabrał ciało, a potem... potem nie będę miała żadnego dowodu na to, co zrobiłam. Potrzebowałam tego dowodu. Musiałam wyznać, co się stało. Uprzytomnił mi to Danny. Sprawdź pokajać, że to niby Nosaczewski jest surowy, ale niepamiętliwy, jednak duma nie pozwoliła. Młodzieniec obrał inną drogę, wyobraził sobie, że jest rycerzem, walczącym ze smokiem. No i poraził bestię śmiercionośnym ciosem. Zemścił się tak, że pan tajny radca był zmuszony... Ale nie wybiegajmy naprzód. Historia jest godna tego, by ją opowiedzieć po porządku. Serafim Wikientjewicz Nosaczewski miał pewną słabostkę, znaną całemu miastu – chorobliwą wręcz zmysłowość. Ten kapłan nauki, choć osiągnął już wiek dość podeszły, nie mógł spokojnie patrzeć na ładniutką mordeczkę czy kędzierzawy loczek nad uchem, od razu zamieniał się w koźlonogiego satyra, przy czym nie robił różnicy między przyzwoitymi damami a kokotkami najniższej kategorii. Jeśli opinia publiczna wybaczała mu taką nieobyczajność, to tylko z szacunku dla uczoności k-skiego koryfeusza, a także dlatego, że Nosaczewski swymi eskapadami się nie popisywał, zachowując roztropną dyskrecję. I w tę właśnie piętę ugodził go nasz młodociany Parys. Był Alosza młodzieńcem cudownej urody, lecz urody nie męskiej, raczej dziewczęcej: