Dziewczyna wsiadła do powozu z miną skazańca prowa¬dzonego na gilotynę. W jednej ręce trzymała kurczowo swój woreczek i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w okno. Towarzysząca jej Sally nie przeżywała takich rozterek. Wszystko będzie dobrze! A jak ucieszy się matka, gdy dowie się, że jej córka jest pokojówką markizy!

Obserwowała go z poczuciem fatalizmu. Jechał powoli, wznosząc za sobą niewielki obłok kurzu. Zawsze miała go za swoją drugą połowę. Był dla niej wzorcem, według którego oceniała innych mężczyzn. W tym, że pojawiał się akurat teraz, było coś magicznego i zarazem naturalnego. Tak samo pojawił się w jej życiu po raz pierwszy. Zatrzymał samochód obok niej. Jego ciemne włosy były zmierzwione przez pęd wiatru. Chciała ich dotknąć, pogłaskać. Zamiast tego wsunęła ręce do kieszeni. - Cześć. - Powinniśmy porozmawiać. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Dobrze. Chodź, usiądziemy na galerii. – Wskazała długi balkon obiegający elewację. Skinął głową i zaparkował auto przy domu. Przeszli na pierwsze piętro wewnętrznymi schodami, Santos rozejrzał się dokoła z niewesołym wyrazem twarzy. - Jestem tu po raz pierwszy od czasu jej śmierci. - Wracają wspomnienia? - Tak - poszukał jej oczu - dobre wspomnienia. - Rozumiem to uczucie, chociaż nie powinnam. Nic mnie nie wiąże z tym miejscem. - Wiąże cię. Bardziej niż mnie, ale to inna historia. Myśl o Lily i pamiętnikach ścisnęła ją za gardło. Odchrząknęła. - Napijesz się czegoś? Pokręcił głową. - Nic nie chcę. Dzięki za wszystko. Nic nie chce. Po co zatem przyjechał, czego od niej oczekuje? - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Przeczucie. - Uśmiech zadrgał w kącikach jego ust. -1 informacja zdobyta od twojego menedżera. To zabawne, jak policyjna odznaka otwiera wszystkie drzwi. - Vincent jest dość strachliwy, to prawda, ale się stara. A skąd to przeczucie? - Wyraz twoich oczu, gdy dowiedziałaś się, że Lily zostawiła ci dom. http://www.deskatarasowa.info.pl/media/ - Mogłaby panienka przejść się do ruin klasztoru? - ciąg¬nęła Molly. - O tej porze panuje tam miły chłodek. - Dobry pomysł. - Jest dopiero wpół do siódmej i będzie miała wystarczająco dużo czasu na powrót i przebranie się do kolacji. Clemency wypiła ziółka, podziękowała pani Marlow i wyszła. Słońce schowało się już za budynki, zaczął wiać lekki wiatr, a ruiny klasztoru okrył przyjemny cień. Zewsząd, dochodził intensywny zapach róż. Pszczoły brzęcząc przela¬tywały z jednego kwiatka na drugi, powietrze zaś coraz to przeszywał krzyk przelatujących jaskółek. Clemency usiadła na nagrobku opata Waltera i wciągnęła głęboko powietrze. Poczuła, jak powoli opuszczają zmęczenie i nagromadzone w ciągu dnia napięcie. Wspomniała dzisiejszą pracę i stwierdziła, że kuchnia jest stanowczo przestarzała. Potrzeba tam nowego pieca, który pozwoliłby zaoszczędzić węgiel i ograniczył buchający żar. Nie mogła pojąć, jak wytrzymują to piekło gotujące tam kobiety. Nic dziwnego, że pani Marlow ma kłopoty z sercem. W sierpniowy gorący dzień panujący tam upał jest wprost nie do zniesienia. Myślami wróciła do ostatniej rozmowy z markizem. Wyraźnie widziała, jak źle go oceniła, myląc początkowo z Alexandrem. Obecna jego sytuacja zasługiwała raczej na współczucie, a nie wymówki. Przyszło mu płacić, i to wysoką cenę, za lekkomyślność ojca i brata. To niesprawied¬liwe, że obarcza się go odpowiedzialnością za ich długi. Clemency zrozumiała, dlaczego czasami bywa tak gwałtowny i niecierpliwy. Nie potrafiła jednak powstrzymać niepokoju, czy roz¬mawiając z markizem przypadkiem się z czymś nie zdradziła? Chyba nie. O ile się orientuje, tylko lady Helena i markiz wiedzą o niefortunnej wizycie na Russell Square. Arabella, choć nieprzeciętna gaduła, nigdy o tym nie wspominała, toteż nie powinna niczego skojarzyć. Najprawdopodobniej jest więc nadal bezpieczna. Tak głęboko pogrążyła się w rozważaniach, że nie usły¬szała zbliżających się kroków. Raptem poczuła obejmujące ją w talii ręce i ujrzała twarz Marka Baverstocka, po¬chylającego się nad nią z zamiarem pocałunku. Clemency krzyknęła. - Na miłość boską, dziewczyno, bądź cicho! - Jego uścisk stał się mocniejszy. - Chcesz, aby wszyscy się tu zlecieli? - Proszę mnie natychmiast puścić! Jak pan śmie tak mnie nachodzić? - Ze złością wytarła usta dłonią. - Ależ moja słodka, to tylko pocałunek. - Mark zaśmiał się i znowu pochylił głowę, zbliżając wargi do jej ust. Clemency krzyknęła, tym razem o wiele głośniej, i zaczęła się wyrywać.

- Jeszcze raz dziękuję. Był pan wspaniały. Muszę przyznać, że trochę byliśmy zaniepokojeni, gdy się okazało, że doktor R S McRae przechodzi na emeryturę, ale pan jest najlepszym z lekarzy! Jadąc do domu, Scott rozmyślał nad słowami Toma Pratta. Najwyraźniej był to dzień komplementów. Nie tylko usłyszał, Sprawdź Willow zawahała się przez chwilę. Nienawidziła jedzenia w barach szybkiej obsługi, ale nie chciała rozczarować syna. Jamie tak rzadko o cokolwiek prosił. - Dobrze, ale to wyjątkowa sytuacja. Bar Morgantiego znajdował się zaraz za rogiem, przy skrzyżowaniu Piątej Alei i ulicy Fir. Jamie nie był w stanie dłużej kryć podniecenia. -.. Ty też zjesz hamburgera, mamo? - Nie, ale mam ochotę na lody z polewą karmelową. - Ja zamówię! R S Willow uśmiechnęła się, widząc, jak syn przyjmuje na siebie rolę głowy rodziny. Wyciągnął rękę po pieniądze.