dzien... zanim znowu usłyszała przy swoim łó¿ku jakis głos.

pokoju, czujac, ¿e teraz bardziej potrzebuje kontaktu z synem, ni¿ on z nia. Przycisneła usta do puchu pokrywajacego czubek jego głowy. Tam, na zewnatrz, gałaz drzewa uderzała o dach i wiatr wsciekle bił w okiennice, ale w domu było bezpiecznie. James mlaskał i posapywał przez sen. Marla usmiechneła sie i poło¿yła go z powrotem do łó¿eczka. Zostawiła uchylone drzwi łaczace pokój dziecinny z jej sypialnia i wróciła do łó¿ka. Dziecko ukoiło leki, ale wcia¿ jeszcze troche ja mdliło. Czuła sie wyczerpana, bolał ja ¿oładek i głowa. Zastanawiała sie, czy nie zejsc na dół i nie poszukac tego cholernego pielegniarza, ale była zbyt słaba. Poza tym doszła do wniosku, ¿e to tylko nerwy, nic wiecej. Nie umiałaby powiedziec Eugenii albo Nickowi, ¿e boli ja brzuch i ¿e koło jej łó¿ka stał jakis intruz, gro¿ac jej smiercia, tu, w jej własnym domu. - Uspokój sie, dziewczyno - skarciła sie szeptem i wypiła resztke wody ze szklanki stojacej koło łó¿ka. Wsuneła sie pod kołdre z mocnym postanowieniem, ¿e jutro nie zostanie w domu. Mowy nie ma. Ani chwili. Gdy tylko pozbedzie sie tych okropnych drutów, natychmiast pojedzie odwiedzic ojca i http://www.dentysta-krakow.net.pl/media/ oswietlona sale porodowa, ból, lekarza w masce na twarzy odbierajacego poród i... dziecko... jej cudownego synka... który własnie przyszedł na swiat. Poród był długi. Meczacy. Gorszy, ni¿ sie spodziewała. Ale w koncu urodziła syna! Tak! Tak! Tak! James jest jej dzieckiem. Jej dzieckiem! Pamietała rudy kosmyk na czubku jego główki, wilgotny i przyklejony do czaszki. Pamietała czerwona, skrzywiona i jakby rozzłoszczona twarzyczke, zanim poło¿ono go jej na brzuchu i mogła przytulic go do piersi. Zawsze bede cie kochac, myslała wtedy, nikt mi cie nie odbierze. Przysiegam. ¯eby nie wiem co. To wspomnienie było ¿ywe, realne, wyrazne, ale oprócz radosci z narodzin syna odczuwała jeszcze cos, co miało z tym

głębokimi bruzdami. Miał też kilka blizn - pamiątka po walkach na pięści - i ranę od noża na prawym udzie, a ilekroć poruszył prawym ramieniem, czuł lekki ból między żebrami, które Nevada Smith połamał mu podczas ich ostatniej bójki. Zapalniczka szczęknęła i oboje zapalili papierosy. Płuca Rossa wypełnił kikotynowy dym. - Pewno nie masz przy sobie niczego do picia? - zagadnął. - Kurczę, już dawno nie miałem w ustach whisky ani tequili, ani nawet cholernego piwa. Sprawdź moją córkę. - Stuknęła się w pierś kciukiem. - Twoją i kogo jeszcze? - zapytał. Już się nie uśmiechał, a w głosie słyszała dawny, dobrze jej znany szorstki ton. - To... to nie ma znaczenia. - Czyżby? - Sędzia rozrzucił papiery na stole i zmarszczył brwi, mrużąc oczy za okularami w szerokiej oprawce. - Dziwne, nie uważasz? Dostajesz dowód, że masz dziecko, w tym samym tygodniu, w którym Rosę McCallum ma być zwolniony z więzienia. - Co? - Nogi się pod nią ugięły. McCallum nie może odzyskać wolności. Jeszcze nie teraz. I nigdy. Strach ściął jej krew. Nagle zrobiło jej się gorąco, a zaraz potem zimno. - Och, a więc nie wiedziałaś? - Sędzia znowu rozsiadł się na krześle i bawił kościaną rączką laski. Zerknął na córkę znad okularów. - Tak, Ross będzie wolnym człowiekiem. Aha, jeśli chodzi o Nevadę Smitha, nadal mieszka w tej okolicy. Jej głupie serce na chwilę przestało bić, ale starała się zachować obojętny wyraz twarzy. Nevada nie istniał w jej życiu, i to od bardzo, bardzo dawna. Nic tego nie zmieni. Nigdy.