- Dziękuję.

- To piękne dziewczątko - dodał Mark. - Miło mi to słyszeć - oparł Lysander z uśmiechem. Mimo denerwującego zachowania Arabelli, kochał siostrę i cieszył się, kiedy ją chwalono. - Czy lady Helena zamierza w tym sezonie wprowadzić ją do towarzystwa? - spytała Oriana. - Będzie ozdobą salonów, z pewnością jest w wieku, kiedy nie potrzebuje się już guwernantki. W powietrzu wisiało nie zadane pytanie. - Kuzynka Maria chce jej urządzić wspólny debiut z Dianą - poinformował markiz. - No proszę, już jesteśmy na miejscu. Klasztor pochodzi z trzynastego wieku, chociaż niewiele z niego pozostało. Oriana obrzuciła zabytki przelotnym spojrzeniem i odparła z udanym współczuciem: - Biedna panna Stoneham pozostanie bez pracy. Ale taki jest, niestety, los guwernantek. - Rozejrzała się dokoła i dodała: - Co za urocze miejsce. Musi tu być czarująco w czerwcu, kiedy wszystko jest pokryte różami. - A po chwili dorzuciła: - Zapewne będzie dla niej wstrząsem rozstanie z tak słodką dziewczyną jak Arabella. - Jeszcze do niedawna nikt z nas nie wiedział o istnieniu panny Stoneham - zaśmiał się Lysander. - Poznaliśmy ją zaledwie dwa tygodnie temu. To ciotka nalegała, aby ją zatrudnić. Arabella ma talent do wprawiania swoich nau¬czycielek w histerię, a ciotka Helena stwierdziła, że nowa, młoda guwernantka poradzi sobie tam, gdzie biedna panna Lane, tak jak i tuzin jej poprzedniczek, nie dało rady. Panna Stoneham ma u nas pracować jedynie do czasu powrotu Fabianów do miasta. - Rozumiem, że nie zależy ci na tej pannie - rzekła Oriana, dotykając mchu rosnącego w szczelinach muru. Lysander niechętnie rozmawiał o pannie Stoneham. Nie wahał się wypowiadać krytycznych uwag w obecności samej Clemency czy nawet ciotki, lecz nie zamierzał robić tego przy Orianie. - Nie mam nic do powiedzenia na ten temat. - Wzruszył ramionami. - Ciocia Helena zajmuje się Arabella i jej nauką - dodał krótko. Mark, z uwagą przysłuchujący się rozmowie, był tymi słowami bardzo pocieszony. Nie chciał wchodzić w drogę swojemu przyjacielowi, ale skoro dziewczyna go nie inte¬resuje, to nie będzie miał żadnych oporów. Przecież nie brakuje guwernantek, lady Helena będzie po prostu musiała znaleźć inną. Panna Stoneham - ciekawe, jak ma na imię - jest zresztą zbyt piękna, by pełnić w tym domu rolę popychadła. Być może, jeśli sprosta jego oczekiwaniom, umieści ją w jakimś przytulnym mieszkanku w Chelsea. Rozejrzał się po ruinach z błyskiem w oku. - Niezłe miejsce na tajne schadzki - zauważył. - Ciekawe, co tu wyczyniali braciszkowie zakonni. - Muszę cię rozczarować - zaśmiał się Lysander. - Byli znani z wyjątkowej pobożności. Opat Walter, na grobie którego właśnie siedzisz, został, jeśli się nie mylę, kar¬dynałem. Co za głupiec, pomyślał Mark. Clemency miała sporo do przemyślenia, gdy poszła przebrać się do kolacji. Już na pierwszy rzut oka pan Baverstock nie przypadł jej do gustu. Wyczuła w nim jednego z tych wstrętnych, zadufanych mężczyzn, którzy wierzą, że żadna kobieta im się nie oprze. Patrzył jej w oczy, starając się ujrzeć swoje własne odbicie, skwitowała w myś¬lach. Nie podobał się jej sposób, w jaki ścisnął jej dłoń, ani ton głosu, pełen niedomówień i insynuacji. Niestety, jako guwernantka ma bardzo ograniczone moż¬liwości obrony. Nie może go ostro skarcić ani prosić Candoverów o ochronę; lady Helena z pewnością niczego nie zauważy, jej bratankowi zaś nie będzie na tym zależało. W każdym razie jakakolwiek skarga zapewne pogłębi tylko niezadowolenie markiza - już teraz nie darzy jej sympatią. Po raz pierwszy w życiu Clemency doszła do wniosku, że jest zdana tylko na siebie. Powinna postępować ostrożnie. Może spróbuje wciągnąć do rozmowy o tym Adelę, która wydała jej się poważną, rozsądną panną. Mimo wszystko podejrzewała, że będzie to wielka próba i dla niej, i dla panny Fabian. Przy kolacji ogarnęła ją jednak konsternacja. Z powodu przybycia nowych gości zmieniono miejsca przy stole. Teraz Mark siedział prawie naprzeciwko niej, po lewej ręce lady Heleny. Zdawała sobie sprawę, że stanowczo zbyt często na nią spogląda. Starał się uchwycić jej wzrok, lecz dziewczyna pilnie się strzegła, by nie przerywać rozmowy z lordem Fabianem i Dianą, między którymi siedziała. http://www.cars-blogi.com.pl/media/ - Tak pani myśli? - Naturalnie. Doszli do konia, który spokojnie skubał trawę. Lysander puścił dziewczynę i zaczął poprawiać Truskawce popręg. W tym samym czasie księżyc wyszedł zza chmury i oświetlił twarz Clemency. Zsunięty kaptur odsłaniał włosy dziew¬czyny, które jak utkane ze złota opadały pyszną falą na ramiona. Lysander podniósł wzrok i w jednej chwili wszystkie kawałki łamigłówki znalazły swoje miejsce. Clemency zrozumiała, że ją rozpoznał. - Nie - szepnęła, lecz było już za późno. Chwycił ją w ramiona i zaczął całować rozpaczliwie i namiętnie, nie zważając na swoje rany. - Te słodkie, miękkie usta - szeptał. - Jak mogłem zapomnieć? - Puścił ją, obrzucił tkliwym spojrzeniem i szepnął, gładząc lekko po policzku: - Mój piękny aniele. Pocałuj mnie raz jeszcze. Clemency posłuchała go z łomoczącym z przejęcia sercem. Niespodziewanie znalazła się w znacznie większym niebez¬pieczeństwie, niż pół godziny temu z Markiem, ale nawet nie zauważyła niestosowności tej sytuacji. Czuła jedynie wszechogarniającą radość, bo całował ją mężczyzna, którego kochała. Nagle Lysander zachwiał się i byłby upadł, gdyby Clemency go nie podtrzymała. - Lepiej wracajmy już do domu, milordzie - stwierdziła, starając się zachowywać normalnie. - Pan jest ranny. Lysander trzymał ją jeszcze przez chwilę, po czym wyprostował się i odparł głosem pozbawionym wszelkich uczuć: - Ma pani rację. Drogę powrotną do domu przebyli w całkowitym mil¬czeniu.

włosy małej. Dziewczynka uśmiechnęła się, pokazując parę wyrzynających się ząbków. Co takiego zrobił Mark, Ŝe mała tak go uwielbia? ZauwaŜyła juŜ przedtem, gdy karmiła Erikę, Ŝe dziewczynka reaguje na kaŜdy odgłos, wpatrując się w drzwi do kuchni, czy czasem nie pojawi się w progu jej wujek. Powtarzała to swoje „ta-ta", jakby przywołując tym Marka. Wujek nie czulił się do niej, ale okazywał jej miłość w inny Sprawdź podobnie chyba jak jego własne. - Chciałam połoŜyć ją wcześniej - powiedziała. – Ale kołysząc ją w ramionach, sama zasnęłam. - Naprawdę? - Tak jakoś wypadło - odparła. Powoli zbliŜał się do niej. Serce jej waliło. Patrzył na nią tak samo jak wtedy. Spojrzenie, jakie jawiło się w jej snach. Powinna być szczęśliwa, gdy patrzył na nią w ten sposób, po dwóch latach, kiedy to prawie jej nie zauwaŜał, a ona zaledwie domyślała się, Ŝe jest w nim zakochana na zabój. Zatrzymał się przed nią, spojrzał jej w oczy i rzekł: - Jesteś bardzo piękna, Alli. Zaskoczył ją, nie wiedziała, co powiedzieć, a potem pomyślała, Ŝe powinna