z panią porozmawiać. Scott zobaczył w jej oczach cień strachu. Dziwne, pomyślał. Była nietuzinkową osobą, stwierdził, odstawiając na chwilę swój kubek. Włosy w kolorze piasku związała w ciasny kucyk. Co do oczu nie był w stanie zdecydować, czy są zielone, czy szare. Nie malowała się, jedynie usta nosiły ślad różowego błyszczyku. Ubrana była w biały podkoszulek i króciutkie, różowe szorty, które podkreślały jej zabójczą figurę. - Panno Tyler. - Starał się nie dać po sobie poznać, że się niecierpliwi. - Czy uważa mnie pani za potwora? Zamrugała ze zdziwienia. - Nie, oczywiście, że nie. - Panno Tyler, jeżeli mamy współpracować, musi pani być ze mną szczera. Spytam ponownie, czy uważa mnie pani za potwora? Willow wytrzymała jego pytające spojrzenie. - Nie, doktorze Galbraith, wcale tak nie uważam. - To dobrze. - Odchylił się do tylu. - W takim razie... - Uniósł ironicznie czarną brew. - Co pani o mnie myśli? - Minął dopiero jeden dzień. Nie miałam czasu... http://www.beton-architektoniczny.biz.pl - To przecież niczego nie zmieni - skłamała. Powiedzenie mu prawdy o śmierci Chada zmieniłoby wszystko! Samo myślenie o tym doprowadzało ją do łez. Musiała wyjść z kuchni, nim się na dobre rozpłacze. Wstała. - Proszę mi wybaczyć, ale najchętniej poszłabym już do R S siebie. Dobranoc, doktorze Galbraith - dodała, nie czekając na odpowiedź. Nie poszedł za nią, nawet jej nie zawołał. I była mu za to wdzięczna, bo już w połowie schodów szlochała histerycznie. - Nie zapomnij, tato, dzisiaj po południu musisz pójść z nami
R S taktu nosorożcem! Na dodatek zadufanym w sobie niczym paw! - Uniosła dumnie głowę, nie kryjąc oburzenia, ale Scott widział tylko, jak jej jedwabiste włosy cudownie lśnią w popołudniowym słońcu. - Proszę mnie posłuchać, doktorze, zostanę tutaj! Nie opuszczę pańskich dzieci! Jeżeli postanowi pan Sprawdź - Zanim zastanowimy się nad odpowiedzią dla pana Jamesona, powinnaś się dowiedzieć, że w piątek sama otrzymałam od niego list. Clemency spojrzała na nią pobladła z przejęcia. Kuzynka pogłaskała ją po dłoni. - Nie bierz tego tak poważnie, Clemency, nie ma potrzeby. Wiadomość nie jest wcale przerażająca, pozwól, że ci przeczytam. - Podeszła do szafki i otworzyła szufladkę. - O, jest tutaj. Na początku przekazuje mi zwyczajowe po-zdrowienia i podziękowania, że byłam tak łaskawa i zgodzi¬łam się na rozmowę. Ma też nadzieję, że nie sprawił mi tym kłopotu, i tak dalej, i tak dalej. Teraz posłuchaj: W świetle nowych wydarzeń w dwójnasób niefortunna okazuje się nieobecność panny Hastings. Jej matka właśnie ogłosiła, że zamierza przyjąć oświadczyny pana Johna Butlera. W tak radosnym i dobrze wróżącym na przyszłość momencie byłby zapewne przychylnie przyjęty odpowiedni list, dowodzą¬cy uległości córki. Chociaż matczyne uczucia pani Hastings zostały dotkliwie urażone, chodzi jej jedynie o dobro córki. Pan Butler wspaniałomyślnie zaoferował pannie Hastings miejsce do zamieszkania, jednak pozwoliłem sobie zasugero¬wać, że jeśli znajdzie się inne stosowne i godne zaufania rozwiązanie, można zaproponować bliskiej przyjaciółce bądź, krewnym, którzy zaopiekują się panną Hastings do czasu jej zamążpójścia, hojną rekompensatę. Pani Hastings łaskawie na ten pomysł przystała. Droga pani, jeżeli przypadkiem usłyszy pani cokolwiek o miejscu pobytu panny Hastings, jestem pewien, że ją pani powiadomi i skłoni do powrotu. - Dalej następują już mało znaczące słowa pożegnania. - Mama... wychodzi za mąż? - wykrztusiła Clemency osłupiała. - Bessy, przynieś herbatę! - Pani Stoneham potrząsnęła dzwonkiem. Podała dziewczynie list i spokojnie zajęła się szyciem. Pierwszą reakcją Clemency było oburzenie. Jak matka mogła to zrobić? Jak w ogóle mogła pomyśleć o ponownym wyjściu za mąż? Papa był taki dobry i kochający, to niesprawiedliwe, by ktoś obcy zajął jego miejsce! W dodatku pan Butler! Po prawdzie Clemency nie miała nic przeciwko niemu, gdyż uchodził w mieście za człowieka szanowanego i zawsze był dla niej dobry, ale przecież nie jest jej ojcem! Pani Stoneham zdążyła wypić herbatę i zacerowała dwie pończochy, zanim dostrzegła, że Clemency przyszła już trochę do siebie.