skórkach od chleba i o wodzie. Cztery dni tam siedziałem, trząsłem się i cały czas modły

Policmajster chwycił się ręką za gumowany kołnierzyk. Jakie ogromne, bezdenne, dziwnie mieniące się oczy! Jakie dołeczki w policzkach! A rysunek rzęs! A chmurny cień pod bezbronnymi wargami! Niech to wszyscy diabli! Odepchnąwszy barkiem żubrokształtnego brata Jonasza, Lagrange uniósł kaszkiet. – Łaskawa pani, jestem tu po raz pierwszy, nikogo i niczego nie znam. Przyjechałem pokłonić się świętym miejscom. Proszę pomóc człowiekowi, który wiele i ciężko cierpiał. Proszę poradzić, dokąd najpierw ma skierować kroki najgorszy z grzeszników? Do monasteru? Do Pustelni Wasiliskowej? A może do jakiejś świątyni? Przy okazji proszę pozwolić, że się przedstawię: Feliks Stanisławowicz Lagrange, pułkownik, niegdyś kawalerzysta. Twarz pięknotki była już zasłonięta lekkim jak puch ażurem, ale spod skraju woalki widać było, jak zachwycające usteczka skrzywiły się w pogardliwym grymasie. Całkowicie ignorując przemyślny, psychologicznie bezbłędny manewr zaczepny policmajstra, panienka, którą kapitan nazwał Lidią Jewgieniewną, schowała zawiniątko do torebki, odwróciła się z gracją i odeszła. Brat Jonasz westchnął ciężko, a Lagrange zamrugał oczami. To było coś niesłychanego! Najpierw petersburska koza nie raczyła się pożegnać, teraz nowe upokorzenie! Zaniepokojony pułkownik wyciągnął z kieszonki kamizelki poręczne lustereczko i sprawdził, czy nie stało się coś nieprzyjemnego z jego twarzą: nagła egzema nerwowa, pryszcz czy – uchowaj Boże – zwisający z nosa sopel. Ale nie, powierzchowność pana http://www.automarki.com.pl/media/ krnąbrności, tylko pod strachem Bożym i z gorliwości służenia Panu Naszemu. Trudny i do rozmarzeń niewczesnych skłaniający jest żywot ziemski i łasy jest ród ludzki na zmyślenia marne, ale wszystko, co opowie Przewielebności Waszej brat nasz Antipa, to prawda najprawdziwsza, bo zakonnik ów znany jest pośród nas jako brat niekłamliwy, rozgłosu nieszukający i do czczych ziemskich marzeń nieskłonny. A także i my wszyscy, podpisujący się tutaj, widzieliśmy to, co i on, chociaż nie tak z bliska. Ojciec Witalis zatwardził przeciwko nam serce swoje i słuchać nas nie chce, tymczasem zaś wśród braci zamęt i wrzenie panuje, a i strach bierze: co może znaczyć zasmucający ten znak? Czemuż to święty Wasilisk, opiekun wspaniałej tej samotni, palcem wygraża i na swoją świetlaną pustelnię klątwę rzuca? A słowa „pusto ma być” co oznaczają? Czy to o pustelni powiedziane, czy o monasterze, czy też, być może, w jeszcze szerszym znaczeniu, o jakim nam, ubogiego rozumu

czerwieni. – Myślałeś, że tego nie zauważę, co? A może miałeś nadzieję, że nie zwrócę uwagi? Nie odzywał się. – Od razu wiedziałeś, Shep? Usłyszałeś wezwanie i wiedziałeś? – To nie było tak. – Jestem twoją przyjaciółką, ale nawet ja ci nie wierzę. Cholera. – Nagle Rainie poczuła, Sprawdź proszę: niczym rozkwitły w ciemnościach purpurowy krzak płonęła „Kryniczna”, drewniany pawilon w pseudoklasycznym stylu. Płonął zaciekle, niepowstrzymanie, widocznie iskry z wiaderka z żarem trafiły, gdzie nie trzeba, a kucharz się zagapił. O, jest, w białym czepcu i skórzanym fartuchu, a z nim dwóch kuchcików. Biegają wokół gorejącego krzewu, rękoma machają. Ale co tu machać, przepadł zakład, ugasić nie da rady – ocenił pułkownik doświadczonym okiem. Byle się na sąsiedni dom nie przerzuciło. Ech, przydałby się brandmajster. I od razu, dokładnie w tej samej chwili, zza zakrętu rozległ się dźwięk dzwoneczków, stukot kopyt, raźne brzęczenie i na oświetloną pożarem ulicę wpadły jeden po drugim dwa zaprzęgi. Pierwszym była raźna wrona trojka, w której stał wyprostowany bardzo wysoki, chudy mnich w fioletowej skufii, z drogocennym krucyfiksem na piersi (sam archimandryta, od razu domyślił się Feliks Stanisławowicz na widok krzyża). A w ślad za nim pędziła szóstka