machnęła ręką.

Kareta przystanęła. Mnich-woźnica zdjął kołpak i zapytał: – Dokąd wasza przewielebność każe? Z miasta już wyjechaliśmy. – Do lecznicy doktora Korowina – powiedziała Polina Andriejewna półgłosem, żeby nie przeszkadzać czytającemu. Ruszyli dalej. Pani Polina z żałością przyglądała się zmianom, jakie w twarzy władyki spowodowała choroba. Och, za wcześnie wstał z łóżka. Żeby znów z tego nie było jakiegoś nieszczęścia. Ale z drugiej strony – od bezczynnego leżenia w pościeli tylko by mu się pogorszyło. W pewnym miejscu przewielebny krzyknął, jakby z bólu. Polina Andriejewna domyśliła się: przeczytał o Aloszy. Wreszcie władyka odłożył arkusiki i zamyślił się posępnie. Pytać nie pytał – widać sensownie wszystko było wyłożone. Wymamrotał: – A ja, staruch bezużyteczny, pigułki łykałem, chodzić się uczyłem... Ech, wstyd. Pani Polinie spieszno było porozmawiać o sprawie. – Mnie, władyko, zagadkowe powiedzenia starca Izraela spokoju nie dają. Wynika z nich przecież... – Zaczekaj no ze swoimi zagadkami. – Mitrofaniusz machnął na nią ręką. – O tym później porozmawiamy. Najpierw najważniejsze: Matiuszę chcę widzieć. Jak z nim, źle? – Źle. http://www.auta4x4.com.pl/media/ Szybko wlazł z powrotem do łódki i odepchnął się nogą od brzegu. – Co to, wujaszku? – spytał chłopak, oglądając się na świętego starca (ten, wsparty na kosturze, trwał nieruchomo). – Co to on takiego o śmierci powiedział, co? – Bies ci „wujaszek” – odgryzł się zaniepokojony czymś Kleopa. – Rób wiosłem, rób! Tak, no tak, no tośmy popłynęli! I dopiero przy samym kananejskim brzegu wyjaśnił: – Jeśli powiedziano: „Pozwalasz odejść słudze swemu”, znaczy się, że jeden pustelnik odszedł. Jutro na jego miejsce drugiego powiozę. Bo też naczekał się już ojciec Hilariusz. Jeszcze dziś wieczór odprawią po nim nabożeństwo i do kaplicy Pożegnalnej zaprowadzą, żeby w samotności się ze światem pożegnał – kaptur zaszył, dziurki w nim wyciął. A zaraz o świtaniu powiozę żywego do martwych... Ech, i że też ludziom na świecie się nie żyje! – Kleopa pokiwał kosmatym łbem. – No, ale starzec Izrael to ci dopiero! On ci już, jak by nie liczyć, siedmiu przeżył. Sporo, znaczy się, nagrzeszył, nie dopuszcza go, póki co, Pan Bóg do

i poraził bestię śmiercionośnym ciosem. Zemścił się tak, że pan tajny radca był zmuszony... Ale nie wybiegajmy naprzód. Historia jest godna tego, by ją opowiedzieć po porządku. Serafim Wikientjewicz Nosaczewski miał pewną słabostkę, znaną całemu miastu – chorobliwą wręcz zmysłowość. Ten kapłan nauki, choć osiągnął już wiek dość podeszły, nie mógł spokojnie patrzeć na ładniutką mordeczkę czy kędzierzawy loczek nad uchem, od razu zamieniał się w koźlonogiego satyra, przy czym nie robił różnicy między przyzwoitymi Sprawdź czaiła się kompletna ciemność. – No, co się tak nastroszyłaś? – uśmiechnął się Aleksy Stiepanowicz. – Chciałabyś ubóść, ale Bozia rogów nie dała? A skoro tak, to było nie leźć na korridę, krowo ty bezroga. – I wznosząc pilnik niczym szpadę, zaśpiewał arię z modnej opery: To-re-a-dor, prends garde a toi! I zachłysnął się melodią, gruchnął na ziemię jak skoszony pod uderzeniem sękatego kostura, który spadł na jego kędzierzawą głowę. Tam gdzie dopiero co stał Alosza, troszeczkę dalej, czerniał wysoki cień w spiczastym kapturze. Polina Andriejewna chciała krzyknąć, ale tylko wciągnęła powietrze ustami. – Regułę przez ciebie naruszyłem – rozległ się warkliwy głos starca Izraela. – Nocą z celi wyszedłem. Grzechem przemocy się zhańbiłem. A wszystko przez to, że wiem: kobiety twojego rodzaju są uparte i ciekawskie do szaleństwa. Za nic byś do świata nie wróciła, póki byś wszystkiego tu swym nosem piegowatym nie obwąchała. No cóż, patrz się, skoroś