- Niech pani nie utrudnia, tylko podpisze papiery i będzie po sprawie - warknął z furią, nie panując dłużej nad gniewem.

bardzo zmęczone. Poprosił je więc, by wylądowały I pozostawiły go, a same poleciały dalej. Wędrowne ptaki nie chciały się początkowo zgodzić, bo twierdziły, że właśnie przelatywały nad oceanem piasku. Mały Książę umówił się więc z nimi, ze pozostawią go przy pierwszym człowieku, jakiego napotkają. - I tak go poznałem - kontynuował Mały Książę. - Był sam w środku oceanu piasku I spał przy jakimś dużym przedmiocie, który nazywał samolotem i mówił o nim, że służy do latania. Zobaczyłem wówczas piękny wschód słońca na Ziemi, a kiedy słońce wzeszło już wysoko, poprosiłem go, żeby narysował mi baranka. Bardzo chciałem mieć wtedy baranka... Ale on chyba nie wierzył, że umie rysować baranka. I wtedy... - Co wtedy? - dopytywała się Róża. - Wtedy pomyślałem, że on też chyba jest dziwnym dorosłym... Róża nic nie powiedziała. Rozumiała rozterki Małego Księcia. - Dorośli chyba dlatego są dziwni, bo myślą, że z czasem przestają być dziećmi - kontynuował swą opowieść Mały Książę. - Ale kiedy on narysował mi słonia połkniętego przez węża boa, to wiedziałem, że potrafi narysować baranka. - I wtedy stał się twoim przyjacielem? Mały Książę przez chwilę milczał i pogrążony w rozmyślaniach rysował coś palcem na piasku. Później dodał: - Powiedział mi, że jest lotnikiem, bo lata samolotem. I że musi naprawić swój samolot, bo to jest dla niego sprawa życia lub śmierci... Potrafi jednak narysować mi mojego baranka... Mały Książę nie powiedział już nic więcej o swoim spotkaniu z Pilotem na pustyni. Róża jednak rozumiała, dlaczego Pilot stał się przyjacielem Małego Księcia. Sprawił to entuzjazm Pilota, który pozbawiony wszystkiego i http://www.artproduction.com.pl Wielkie nieba... Tammy nie wiedziała, co myśleć. W oczach Marka widziała jednak pełne zrozumienie. Czekał cierpliwie, tym razem gotów dać jej tyle czasu, ile potrze-bowała. Jej życie już i tak uległo radykalnej odmianie. Miała dziecko. Czy powinna do tego rzucić wszystko i jechać na drugi koniec świata? Nie lepiej zostać? A jeśli kogoś skrzywdzi swoją decyzją? Henry'ego? Nieznanych jej ludzi, mieszkańców małego księstwa, którym przecież też życzyła jak najlepiej? Marka? Coraz bardziej kręciło się jej w głowie od pytań, na któ¬re nie znała odpowiedzi. W końcu spojrzenie Marka, peł¬ne zrozumienia i troski, zaczęło wydawać się jej jedyną pewną rzeczą, której można się uchwycić, jak liny ratun¬kowej. - Dobrze. Pojadę. Odetchnął z ulgą. - Nie pożałujesz. - To się dopiero okaże. - Nie pożałujesz - powtórzył z przekonaniem. - Za¬dbam o to. - Zawahał się i puścił jej ręce. - Muszę teraz wszystko zorganizować. Idę. Ruszył w stronę drzwi, ale szedł coraz wolniej, a w koń¬cu odwrócił się. Dziwne, wyglądało na to, że gdy dopiął swego i mógł już działać, wcale nie miał ochoty nigdzie iść. Tammy odczuwała coś podobnego. Najchętniej dalej sta¬łaby z dłońmi w jego rękach. - Dobranoc - powiedział. - Dobranoc. - Wszystko będzie dobrze.

Tammy zmarszczyła brwi. - Ale on powiedział mi, że wtedy w kraju zapanowa¬łaby anarchia! - Tak, ponieważ on by tej korony nie przyjął - wyjaśnił Dominik. - Nienawidzi całej rodziny i wszystkiego, co się z nią wiąże. Wie już panienka od Madge, jaki był los jego rodziców. Potem, mniej więcej dziesięć lat temu, przyda¬rzyła się historia z pewną panną, w której książę Mark się zakochał. Narzeczona każdego z pretendentów do tronu mu¬siała uzyskać akceptację panującego, Mark przywiózł ją więc tutaj, do zamku. Niestety, panna wpadła w oko Franzowi, a ponieważ był pierwszy w kolejce do tronu, z ła¬twością odbił ją kuzynowi. - Och, nie! - To jeszcze nie koniec - powiedział ponuro Dominik. - Książę Franz się zabawił, ale żenić się nie zamierzał. Rzu¬cił ją, gdy zaszła w ciążę. Wkrótce potem zmarła z przedawkowania narkotyków. Nie mamy pewności, czy to nie było samobójstwo. Tammy zakryła usta dłonią. To wszystko było straszne. Pomyślała o Marku - bardzo młodym, wrażliwym, podwój¬nie zdradzonym przez narzeczoną i kuzyna. Serce krajało się jej z bólu. Sprawdź - Twoja matka cię nienawidzi? Tammy nie miała ochoty zagłębiać się w ten temat. - Isobelle wychodziła za mąż cztery razy, za czwartym udało się jej złapać ojca Lary, właśnie na ciążę. Dzięki temu zdobyła arystokratyczne nazwisko. Małżeństwo przetrwało całe półtora roku, rekord długości, jeśli chodzi o moją matkę. - I rozumiem, że twoja siostra się w nią wdała? - To nie tak. Słuchała jej, bo tylko tak mogła zdobyć uczucie matki. Dla Isobelle istniałyśmy jedynie wtedy, gdy dokładnie spełniałyśmy jej oczekiwania. Mark nie odrywał wzroku od jej twarzy. Zaczynał powoli rozumieć, przez co ta dziewczyna przeszła. Taktownie po¬wstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. Po chwili mil¬czenia Tammy znów zaczęła opowiadać: - Lara tak przywykła jej ulegać, że dała się wmanew¬rować w małżeństwo z Jeanem-Paulem, chociaż bała się go od samego początku. Nie starczyło jej charakteru, by sprze-ciwić się matce. Gdy Henry miał sześć miesięcy i przeby¬wali w Paryżu, odwiedziła ich Isobelle. Któregoś razu po¬szły obie na zakupy, a gdy Lara wróciła do domu, zastała męża kompletnie zaćpanego w towarzystwie jakichś koleż¬ków. Jeden z nich próbował podać narkotyki Henry'emu, a Jean-Paul uważał to za świetny dowcip! Dopiero wtedy Lara przejrzała na oczy. Dotarło do niej, że w końcu komuś może stać się krzywda. Zrozum, to nie była zła dziewczyna. Słaba, owszem, ale nie zła. - Wysłała więc Henry'ego do Australii? - Niedokładnie. Wysłała go do mnie. W przeszłości nieraz ratowałam jej skórę, zawsze mogła na mnie liczyć, nie¬zależnie od wszystkich nieporozumień między nami. Ale Isobelle wolała pozbyć się wnuka, zostawiając go w hotelu. Markowi nie mieściło się to wszystko w głowie. - Dlaczego nie zawiozła go do ciebie? - Po pierwsze, musiałaby zadać sobie trud znalezienia mnie. Skąd mogła wiedzieć, gdzie jestem, skoro nigdy jej to nie interesowało? Po drugie, wydałoby się, że ukryto prze¬de mną ślub Lary, a ja pewnie powiedziałabym matce, co o tym myślę. Po co miała tego wysłuchiwać? Prościej było skłamać Larze, że nie mogła mnie znaleźć, albo że odmó¬wiłam, albo że wszystko w porządku, bo Henry jest u mnie.