O’GRADY: Tak.

- Obrzydliwa - przyznała. Poszła korytarzem, czując dreszcze wywołane działaniem klimatyzacji. Chciała tylko zebrać swoje rzeczy i jechać dalej. Gorący prysznic mógł poczekać. Kolacja też mogła poczekać. Najważniejsze, żeby dotrzeć do Nowego Jorku. Błyskająca dioda na automatycznej sekretarce informowała o pozostawionych wiadomościach. Popatrzyła na nią z obawą. Potem westchnęła, usiadła i przygotowała się do robienia notatek. Sześć telefonów. Nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że nikt nie wiedział, gdzie jest. Cztery razy ktoś odłożył słuchawkę. Za piątym odezwał się Carl Mitz: Nadal usiłuję skontaktować się z panią Lorraine Conner. Musimy porozmawiać. Pomyślała, że wcześniejsze połączenia to też dzieło Carla Mit¬ za, chociaż mogła się mylić. Najbardziej zaskoczyło ją szóste połączenie. Dzwonił jej dawny kolega z pracy w Bakersville - Luke Hayes. - Rainie, jakiś adwokat dzwoni po całym mieście, rozpytując o ciebie i twoją matkę. Nazywa się Carl Mitz. Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć. Rainie zerknęła na zegarek. Teraz nie miała czasu. Chociaż wyglądało na to, że pan Mitz tak łatwo nie zrezygnuje. Rozpytuje o nią i jej matkę. Minęło już tyle lat, ale na samą myśl dostała dreszczy. Zadzwoniła do Luke'a do domu, ale odezwała się sekretarka. - Mówi Rainie - przedstawiła się. - Dzięki za wiadomość. Nie ma mnie http://www.apcs.pl jego łóżku nie było nikogo. Ani żony, ani dzieci, nikogo kto mógłby potrzymać go za rękę. On wiedział, że o tym myślała. Wiedział. Splotła swoje palce z jego palcami. Starsza kobieta dalej śpiewała Nareszcie znalazłam swoją miłość. Chwila ta trwała i trwała. - Bethie - powiedział łagodnie. - Przejdźmy się. Na zewnątrz powietrze było ciężkie i gorące, ale słońce zaczęło już zachodzić. Bethie kochała tę porę dnia, kiedy świat się wyciszał, stawał się miękki, kiedy barw ubywało, a ostre linie się zacierały. To ją uspokajało. Szli w milczeniu, bez żadnego konkretnego celu, ale znali miasto i mimo woli oboje myśleli o Rittenhouse Square. - Teraz moja kolej na zadawanie pytań - powiedział nagle Tristan. Z powodu upału rozluźnił trochę krawat i podwinął rękawy koszuli. Mimo to nadal wyglądał elegancko. Bethie zdawała sobie sprawę z tego, że przechodnie

ale z włosami nic się nie dało zrobić. Energicznie otworzyła drzwi, jedną dłoń oparła na biodrze i powiedziała: - Cześć! - Witaj, Rainie. Czekała. Milczenie się przeciągało, ale ku jej zadowoleniu Quincy odezwał się pierwszy. Sprawdź taśmy policyjnej. Ogrodzonego terenu pilnował młody policjant, który popijał kawę i ziewał co parę sekund. Rainie pokazała legitymację. 111 - Nic z tego - powiedział. - Pracuję dla agenta Pierce'a Quincy'ego - odparowała. - A ja dla burmistrza Johna F. Streeta. Spieprzaj. - Całujesz matkę tymi ustami? - Uniosła brwi, a potem odezwała się bardzo poważnym tonem. - Posłuchaj, młody. Wejdź do środka, odszukaj agenta specjalnego Pierce'a Quincy'ego i powiedz, że czeka na niego Lo¬ rraine Conner. - Dlaczego? - Ponieważ pracuję dla niego, ponieważ osobiście mnie tu wezwał i ponieważ lepiej, żebyś nie zaczynał kolejnego dnia od kopniaka wymierzonego