Po kilku chwilach w jadalni na śnieżnobiałym obrusie znalazły

Następne dni były jednymi z najszczęśliwszych, jakie kiedykolwiek przeżyła. Od razu ustalił się nieskomplikowany porządek dnia. Bezpośrednio po śniadaniu Freya szła z nieco starszymi dziećmi na lekcje tenisa na hotelowych kortach, a Lily i Theo zabierali chłopców na spacer lub na plażę. W czwartek pierwszego tygodnia Lily zaspała, co niemal nigdy się jej nie zdarzało. Zorientowała się, że jest już wpół do dziewiątej, wyskoczyła z łóżka, wyszła na niewielki balkon i ujrzała, że dzieci pod nadzorem Thea już chlapią się w odkrytym hotelowym basenie. One też ją zobaczyły i Freya zawołała: – Zejdź do nas! Już od dawna na ciebie czekamy! Pomachała do niej i przez chwilę przyglądała się całej trójce. Jednak niemal natychmiast jej wzrok przykuła muskularna, atletyczna sylwetka Thea, ubranego w białe szorty podkreślające jego opaleniznę. Lśniące czarne włosy mężczyzny zaczynały leciutko siwieć przy skroniach, lecz to jedynie przydawało mu uroku. Spostrzegł ją i pozdrowił gestem. Serce zabiło mu mocniej na widok tej powabnej dziewczyny w kusym podkoszulku i z potarganymi włosami spadającymi na szczupłe ramiona. Znów pożałował, że ją poznał i sprowadził do swego domu. Zrobił to dla http://www.alprazolam.info.pl zesztywniał. - Bądźmy wobec siebie szczerzy, panie Blackthorne. Richard zacisnął wargi i westchnął. -Dobrze. Przyznaję, iż nie jest mi zupełnie obojętne, że nie mogę już swobodnie korzystać z własnego domu. -Nie musi się pan ukrywać. -Nie ukrywam się. Takie życie to mój wybór, panno Cambridge. Przez ostatnie cztery lata przekonałem się, że to najlepszy sposób. -Chciał pan powiedzieć: najłatwiejszy. -Nie ma w tym nic łatwego. -A co z pana córką? Spodziewa się poznać swojego tatę. Trzeba ją pocieszyć. Na litość boską, straciła matkę! -

– Musimy? – powtórzyła z niedowierzaniem Kate. – Mam wziąć ze sobą taką żmiję? Nie, zrobię to sama! – Ale przecież ja wiem, jak on wygląda i jak działa. – Złapała Kate za rękę. – Muszę ci pomóc. Beze mnie będziesz zupełnie bezbronna. – Nie, nie chcę. Sprawdź na tyle, żeby rozzłościć Morrisa. Chciał od razu zyskać przewagę. Pragnął, by Morris zrozumiał już na początku, że to Luke trzyma w ręku wszystkie karty i dyktuje reguły rozgrywki. Wiedział, że nie może niczego odpuścić, bo inaczej narazi na śmierć nie tylko siebie, ale również dwie niewinne kobiety i dziecko. Luke uśmiechnął się ponuro, idąc przez bujny trawnik do stawu z kaczkami, przy którym czekał Morris. Mężczyzna siedział na ławce i co jakiś czas rzucał do wody krakersy, a potem przyglądał się walczącym ptakom. – Cześć, Tom. Morris uniósł wzrok. – Witaj, Luke. Miło cię znowu widzieć. – Dzięki, że znalazłeś czas na to spotkanie. Chodź, przejdziemy się.