– Opowiadałeś to wszystko trzynastolatkowi?

tego, by zostać bożyszczem całego ludu. Ja zaś, przeciwnie, wywodzę się ze stanu wpół głodnego i zawistnego, co – nawiasem mówiąc – łączy mnie z Napoleonem o wiele bardziej niż Tołstojowskiego arystokratę i zwiększa moje szanse na koronę cesarską. Żarty żartami, ale sytemu trudniej wtłoczyć się między Bonapartów niż głodnemu, jako że pełny żołądek skłania nie do obrotności, lecz do filozofowania i spokojnej drzemki. Zresztą – rozgadałem się. Nie rozważań o literaturze oczekuje Ojciec ode 2 Eminencjo (fr.). mnie, tylko raportu szpiegowskiego ze swojej ogarniętej zamętem włości. Spieszę uspokoić Waszą Przenajświętszość. Jak zwykle bywa, kłopotliwa miejscowość z dala wygląda o wiele straszniej niż z bliska. Siedząc w Zawołżsku, można sobie wyobrażać, że w Nowym Araracie o niczym się nie mówi, tylko o Czarnym Mnichu, zwykły zaś bieg życia jest kompletnie nim zamagnetyzowany. Nic podobnego. Życie tutaj pulsuje i bulgocze żywiej niż w naszej gubernialnej stolicy, o naszym zaś świętym Wiłkołaku, to jest, entschuldigen3, Wasilisku, żadnych plotek na razie nie słyszałem. Nowy Ararat mnie z początku rozczarował, ponieważ z rana w dniu mego przybycia nad jeziorem zawisły chmury, z których wylał się na wyspy wstrętny, zimny deszcz, i z pokładu parowca ujrzałem krajobraz koloru „mokra mysz”: szare, oślizgłe dzwonnice, bardzo przypominające gruszki do lewatywy, oraz http://www.aikido-legnica.pl się temu zajęciu nie tylko w spokojnym wagonie kolejowym, ale także w podrygującym omnibusie. Czytała dwie książki na zmianę, jedną w najwyższym stopniu odpowiednią na pielgrzymki – Zarys moralności chrześcijańskiej Teofana Rekluza, a drugą bardzo dziwną – Podręcznik balistyki strzeleckiej. Część druga, ale każdą z równą uwagą i zainteresowaniem. Wsiadłszy w Modrooziersku na pokład parowca „Święty Wasilisk”, Polina Andriejewna w pełnej mierze ujawniła jedną z najważniejszych swoich cech – niepohamowaną ciekawość. Obeszła cały statek, porozmawiała z mnichami-marynarzami, popatrzyła, jak młócą wodę ogromne koła. Zajrzała do przedziału maszynowego, posłuchała, jak mechanik opowiada zainteresowanym pasażerom o pracy kół zamachowych, wałów korbowych i kotła. Specjalnie nałożywszy okulary (które po przeobrażeniu się zawołżskiej mniszki w moskiewską damę przewędrowały z nosa pątniczki do etui z macicy perłowej), pani Lisicyna zajrzała nawet do pieca, w którym strasznie wybuchały i strzelały rozpalone węgle. Potem wraz z innymi ciekawskimi, wszystkimi co do jednego płci męskiej, poszła

Przewodnicy wybierają miejsce. Danny pogardzał nocnymi kolegami, ale nic nie mówił. Od pierwszego dnia jego motto brzmiało: ani słowa. Jestem bystry, jestem bystry, jestem bystry. Boję się. Patrzył, jak pająk mozolnie wspina się w stronę zakratowanego okna, spragniony słońca, Sprawdź krzyknę „dawaj!” – potrząsaj nią z całej siły. Nie posłuchać takiego nie było można. Czeladnik też rzucił pod nogi swój zasmarowany kaptur, popluł w ręce i zaczął się wspinać. Publika wstrzymała oddech – no, co dalej? A dalej przystojniak zrzucił na trawę swój surdut, też biały, wziął krótki rozbieg i skoczył z urwiska w otchłań. Ach! O „otchłani”, rzecz jasna, pisze się zazwyczaj dla większego efektu, ponieważ każdemu wiadomo, że oprócz tej jedynej i ostatecznej Otchłani wszystkie inne przepaści, czy to lądowe, czy wodne, zawsze mają jakieś tam dno. Również i ta pod jarem też nie była tak znowu strasznie bezdenna, sążni miała bodaj z dziesięć. Ale i tej wysokości całkiem by starczyło, żeby rozbić się o lustro wody i utonąć, nie mówiąc już o tym, że od głębi wody wciąż wiało ołowianym chłodem.